O siódmej rano przyniosłam świeże jedzenie dla mojego syna, ale on nawet mi nie podziękował i trzasnął mi drzwiami przed nosem: Jestem pewna, że to wpływ mojej synowej

Siedziałam na zimnych schodach klatki schodowej, ściskając w rękach torbę z jeszcze ciepłymi bułkami i domowym rosołem. Była siódma rano, a ja już od szóstej krzątałam się po kuchni, żeby wszystko było świeże. Zawsze tak robiłam – odkąd Michał był mały, starałam się dawać mu to, czego sama nigdy nie dostałam od swojej matki: troskę, czułość, domowe jedzenie. Moja mama była zimna jak lód, a ja przysięgłam sobie, że mój syn nigdy nie poczuje się samotny.

Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłam jego zmęczoną twarz. „Cześć, Michałku, przyniosłam ci śniadanie i trochę obiadu na później. Wiem, że ostatnio dużo pracujesz…” – zaczęłam nieśmiało, uśmiechając się, jakbyśmy byli znowu w naszym starym mieszkaniu na Pradze. On spojrzał na mnie chłodno, bez cienia uśmiechu. „Mamo, mówiłem ci już – nie musisz tu przychodzić codziennie. Mamy wszystko. Nie rób tego więcej.” Jego głos był twardy, obcy. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, trzasnął drzwiami tak mocno, że aż echo rozniosło się po klatce.

Siedziałam tam jeszcze chwilę, próbując zrozumieć, co się stało. Przecież zawsze był moim oczkiem w głowie. Urodziłam go późno, po latach starań i rozczarowań. Z mężem zrezygnowaliśmy z wakacji, nowych mebli, wszystkiego – byleby Michał miał najlepsze ubrania, korepetycje z angielskiego i spokojne dzieciństwo. Nawet kiedy był już dorosły i wyprowadził się do tej nowoczesnej kawalerki na Mokotowie, codziennie dzwoniłam i pytałam, czy czegoś nie potrzebuje.

Ale odkąd pojawiła się Kasia – jego żona – wszystko się zmieniło. Na początku była miła, nawet zapraszała mnie na kawę. Ale potem zaczęła coraz częściej mówić: „Mamo, Michał jest już dorosły. Pozwól mu żyć po swojemu.” Albo: „Nie musisz gotować dla nas codziennie.” Czułam się wtedy jak intruz we własnej rodzinie. Przecież ja tylko chciałam pomóc! Czy to naprawdę tak wiele?

Pamiętam Wigilię sprzed dwóch lat. Przygotowałam dwanaście potraw, jak co roku. Michał zadzwonił godzinę przed kolacją: „Mamo, w tym roku spędzamy święta tylko we dwoje z Kasią.” Nawet nie zaprosili mnie na opłatek. Siedziałam wtedy sama przy stole i płakałam nad barszczem z uszkami.

Od tamtej pory coraz częściej czułam się niepotrzebna. Michał rzadziej odbierał telefony, a kiedy już rozmawialiśmy, był zdystansowany. Kasia zawsze była gdzieś w tle – słyszałam jej głos albo widziałam cień za jego ramieniem podczas rozmów wideo. Zaczęłam podejrzewać, że to ona namawia go do tego chłodu wobec mnie.

W zeszłym miesiącu miałam urodziny. Czekałam cały dzień na telefon od syna. Zadzwonił dopiero wieczorem: „Przepraszam mamo, mieliśmy dużo pracy… Kasia też cię pozdrawia.” Słowa były puste jak echo w pustym mieszkaniu.

Czasem zastanawiam się, czy to ja zrobiłam coś źle. Może za bardzo go kochałam? Może powinnam była pozwolić mu szybciej dorosnąć? Ale przecież nie chciałam być jak moja matka – zimna i obojętna. Chciałam dać mu wszystko to, czego sama nie miałam.

Ostatnio sąsiadka powiedziała mi: „Pani Haniu, młodzi teraz są inni. Mają swoje życie.” Ale czy to znaczy, że matka przestaje być potrzebna? Że miłość staje się ciężarem?

Wróciłam do domu z torbą pełną jedzenia i pustką w sercu. Usiadłam przy stole i patrzyłam na zdjęcia Michała z dzieciństwa – uśmiechniętego chłopca z kręconymi włosami i oczami pełnymi ufności. Gdzie podział się ten chłopiec? Czy naprawdę Kasia odebrała mi syna? A może to ja nie umiem pogodzić się z tym, że dorósł?

Czasem mam ochotę zadzwonić do niego i powiedzieć: „Michałku, tęsknię za tobą. Potrzebuję cię tak samo jak kiedyś.” Ale boję się usłyszeć w jego głosie ten chłód.

Może powinnam nauczyć się żyć inaczej? Może matka powinna umieć odpuścić? Ale jak pogodzić się z tym, że ktoś inny jest teraz najważniejszy dla mojego dziecka?

Czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy to świat się zmienił? A może to ja nigdy nie nauczyłam się być szczęśliwa sama ze sobą?