Zostawił rodzinę dla kochanki – historia żalu i straconych lat

— Nie możesz tego zrobić, Piotr! — krzyczała przez telefon jego żona, a ja stałam obok, słysząc każde słowo. — Nie możesz nas zostawić teraz, kiedy jestem w ciąży z bliźniakami! Co powiem dzieciom? Co powiem rodzicom?

Piotr patrzył na mnie z rozdartym sercem. W jego oczach widziałam strach, ale i determinację. Byłam wtedy młodsza, pełna nadziei i przekonana, że miłość usprawiedliwia wszystko. Wierzyłam, że jeśli ktoś odchodzi od rodziny dla mnie, to znaczy, że jestem wyjątkowa. Że to przeznaczenie.

Poznaliśmy się w pracy. Był moim szefem. Z początku to były tylko niewinne rozmowy przy kawie, potem wspólne wyjazdy służbowe. W końcu nie potrafiliśmy już udawać, że nic nas nie łączy. Piotr miał wtedy żonę, Annę, i dwójkę dzieci: siedmioletnią Zosię i pięcioletniego Michała. Kiedy Anna dowiedziała się o romansie, była już w ciąży z bliźniakami. Jej świat się zawalił. Mój dopiero się zaczynał.

— Kocham cię, Marto — mówił mi Piotr szeptem, kiedy leżeliśmy razem w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. — Chcę z tobą być. Muszę tylko wszystko poukładać.

Ale nic nie dało się poukładać. Anna błagała go o powrót. Dzieci płakały przez telefon. Piotr coraz częściej wracał do domu późno, coraz bardziej przygnębiony. W końcu podjął decyzję: wyprowadził się do mnie.

Myślałam, że teraz zacznie się nasze szczęście. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Ochocie. Piotr próbował utrzymywać kontakt z dziećmi, ale Anna nie chciała go widzieć. Sąd przyznał jej opiekę nad dziećmi i alimenty. Piotr płacił sumiennie, ale widywał dzieci coraz rzadziej.

— Tata, dlaczego już z nami nie mieszkasz? — zapytała go kiedyś przez telefon Zosia. Siedział wtedy w kuchni, dławiąc łzy. Ja stałam w progu i czułam się winna.

— To skomplikowane, kochanie — odpowiedział cicho. — Ale zawsze będę cię kochał.

Czas mijał. Urodziłam Piotrowi syna, Kubę. Przez chwilę wydawało się, że wszystko się ułożyło. Ale Piotr był coraz bardziej zamknięty w sobie. Często siedział wieczorami sam na balkonie z papierosem i patrzył w dal.

— Myślisz czasem o nich? — zapytałam pewnej nocy.

— Codziennie — odpowiedział bez wahania.

Z biegiem lat relacje Piotra z dziećmi z pierwszego małżeństwa niemal całkowicie się urwały. Anna wyjechała z nimi do innego miasta. Bliźniaki dorastały bez ojca. Zosia i Michał przestali odbierać telefony od Piotra.

W naszym domu coraz częściej panowała cisza. Kuba dorastał, ale widział smutek ojca. Ja czułam się coraz bardziej winna. Zaczęłam mieć pretensje do Piotra o jego melancholię, o to, że nie potrafi być szczęśliwy ze mną.

— Po co to wszystko było? — wybuchłam kiedyś podczas kłótni. — Zostawiłeś rodzinę dla mnie, a teraz nawet nie potrafisz się uśmiechnąć!

Piotr spojrzał na mnie z bólem w oczach.

— Myślisz, że nie żałuję? Każdego dnia budzę się z myślą o tym, co zrobiłem Annie i dzieciom.

Nie umiałam mu tego wybaczyć ani zapomnieć. Nasze małżeństwo zaczęło się rozpadać pod ciężarem winy i żalu.

Piotr przeszedł na emeryturę wcześniej niż planował. Zaczął chorować. Kuba wyjechał na studia do Krakowa i rzadko bywał w domu. Zostaliśmy sami w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów.

Pewnego dnia Piotr dostał list od Zosi. Po latach milczenia napisała kilka zdań:

„Tato,
Nie wiem, czy jeszcze jesteś tym samym człowiekiem, którego pamiętam z dzieciństwa. Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam własną rodzinę i jestem szczęśliwa. Ale nigdy nie przestałam zadawać sobie pytania: dlaczego nas zostawiłeś?”

Piotr czytał ten list wiele razy. Płakał jak dziecko.

— Marta… — powiedział cicho — zmarnowałem życie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez lata próbowałam przekonać siebie i jego, że nasza miłość była tego warta. Ale czy naprawdę była?

Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcia sprzed lat. Widzę młodą siebie – pełną nadziei i wiary w szczęście za wszelką cenę. Widzę Piotra – zakochanego, ale rozdartego między dwoma światami.

Czy można zbudować szczęście na cudzym nieszczęściu? Czy miłość usprawiedliwia wszystko? Może czasem lepiej zatrzymać się i pomyśleć o konsekwencjach swoich wyborów…

A może po prostu niektóre rany nigdy się nie goją?