„Nie chcę skończyć na ulicy na starość” – Moja synowa chce, żebym sprzedała dom, by pomóc synowi zbudować jego wymarzony dom. Czy powinnam poświęcić wszystko dla rodziny?

– Mamo, musimy porozmawiać – głos Agaty rozbrzmiał w kuchni ostrzej niż zwykle. Stała przy oknie, z założonymi rękami, a jej wzrok wbijał się w moją twarz jak igły.

Zamieszałam herbatę, próbując ukryć drżenie dłoni. Od kilku tygodni czułam narastające napięcie. Agata coraz częściej odwiedzała mnie bez Jakuba, mojego syna, i coraz mniej było w tych wizytach serdeczności. Dziś wiedziałam już, że nie chodzi o zwykłą kawę.

– Oczywiście, Agatko. O co chodzi? – zapytałam, starając się brzmieć spokojnie.

– Chodzi o dom. O TWÓJ dom – podkreśliła, jakby to był zarzut. – Wiesz, że z Kubą i dziećmi ledwo się mieścimy w tej klitce. A budowa stoi od lat. Ty masz tu tyle miejsca…

Zacisnęłam palce na filiżance. Mój dom. Mój azyl od czterdziestu lat. Każda ściana pamiętała śmiech mojego męża, dziecięce zabawy Jakuba i łzy po śmierci rodziców. To tu przeżyłam najpiękniejsze i najtrudniejsze chwile życia.

– Agato, przecież wiecie, że nie mam innych oszczędności. Ten dom to wszystko, co mam…

– Ale przecież możesz zamieszkać z nami! – przerwała mi gwałtownie. – Sprzedasz dom, pomożesz nam dokończyć budowę i będziemy razem. Dzieci cię uwielbiają! Kuba też chce cię mieć blisko.

Zamilkłam. Wiedziałam, że Kuba nie byłby zachwycony tym pomysłem. Zawsze był cichy, wycofany, unikał konfliktów. To Agata podejmowała decyzje. Ale czy naprawdę chcieli mnie u siebie? Czy tylko moje pieniądze?

Wróciły wspomnienia sprzed lat. Jakub miał wtedy dziesięć lat i płakał w moich ramionach po pierwszym dniu w nowej szkole. „Mamo, obiecaj, że zawsze będziemy razem”. Obiecałam wtedy wszystko, co mogłam.

Teraz on miał własną rodzinę, własne życie – i własne problemy.

Wieczorem zadzwonił Kuba.

– Mamo… Agata mówiła ci o domu? – zapytał niepewnie.

– Tak, synku. I co ty o tym myślisz?

– Wiesz… dzieci rosną, nie mamy gdzie się ruszyć… Ale nie chcę cię zmuszać do niczego – powiedział cicho.

– Kuba, powiedz szczerze: czy to twój pomysł?

Długa cisza po drugiej stronie.

– Nie… Ale Agata ma rację. Bez twojej pomocy nie ruszymy dalej.

Odkąd zmarł mój mąż, żyłam sama. Czasem czułam się niewidzialna dla świata – poza chwilami, gdy ktoś czegoś ode mnie chciał. Wnuki przybiegały do mnie z uśmiechem tylko wtedy, gdy przynosiłam im czekoladki albo pozwalałam oglądać bajki do późna.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. Chodziłam po domu, dotykałam mebli, zdjęć na ścianach, książek mojego męża. Każdy kąt był częścią mnie. Jak mogłabym to wszystko oddać?

W niedzielę przyszli wszyscy razem – Kuba, Agata i dzieci.

– Babciu! – zawołała Zosia i rzuciła mi się na szyję.

Usiedliśmy przy stole. Agata zaczęła mówić o planach: jak pięknie urządziliby nowy dom, jak dzieci miałyby własne pokoje, jak ja miałabym swój kącik na piętrze.

– To byłoby najlepsze dla wszystkich – zakończyła z uśmiechem.

Spojrzałam na Kubę. Unikał mojego wzroku.

– A jeśli zachoruję? Jeśli będę potrzebować opieki? – zapytałam cicho.

Agata machnęła ręką:

– Przecież jesteśmy rodziną! Zawsze możesz liczyć na naszą pomoc.

Ale pamiętałam święta sprzed roku, kiedy przez trzy dni nikt do mnie nie zadzwonił. Pamiętałam samotne wieczory i puste obietnice.

Po ich wyjściu długo siedziałam w ciszy. Wzięłam do ręki stare zdjęcie: ja z Kubą na kolanach, jeszcze w tym domu. Łzy same napłynęły mi do oczu.

Następnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka, pani Teresa.

– Słyszałam… Agata coś przebąkiwała na klatce o sprzedaży twojego domu – zaczęła ostrożnie.

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie.

– Wiesz co? Ja bym nie oddała domu za nic na świecie. To twoje bezpieczeństwo! Dzieciom można pomagać, ale nie kosztem siebie – powiedziała stanowczo.

Wieczorem zadzwoniła do mnie córka mojej przyjaciółki z liceum – prawniczka.

– Pani Aniu, proszę być ostrożną. Znam takie przypadki: starsi ludzie sprzedają domy dla dzieci i zostają bez niczego…

Te słowa dźwięczały mi w uszach przez całą noc.

W końcu podjęłam decyzję. Zaprosiłam Kubę i Agatę na rozmowę.

– Kochani – zaczęłam drżącym głosem – bardzo was kocham i chcę wam pomagać. Ale ten dom to moje jedyne zabezpieczenie na starość. Nie mogę go sprzedać. Mogę wam pomóc inaczej: trochę pieniędzy z oszczędności, opieka nad dziećmi… Ale nie oddam wszystkiego.

Agata spojrzała na mnie z rozczarowaniem i gniewem:

– Myślałam, że rodzina jest najważniejsza!

Kuba spuścił głowę:

– Rozumiem cię, mamo…

Wyszli bez słowa więcej.

Od tamtej pory rzadziej się widujemy. Czasem czuję się winna – czy jestem egoistką? Czy powinnam była poświęcić wszystko dla syna?

Ale potem patrzę na swój dom i wiem: to tu jestem bezpieczna. To tu mogę być sobą.

Czy naprawdę musimy wybierać między własnym bezpieczeństwem a szczęściem dzieci? Czy rodzina powinna oczekiwać od nas aż takiego poświęcenia?