„Synowa poprosiła, żebym nie przychodziła w niedzielę. Czy naprawdę jestem już tylko gościem?”

– Mamo, czy mogłabyś w tę niedzielę nie przychodzić? – głos Kasi był cichy, ale stanowczy. Stałam w kuchni, trzymając w ręku ściereczkę, a serce nagle zamarło mi w piersi. Przez chwilę miałam nadzieję, że się przesłyszałam.

– Słucham? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.

– Chcielibyśmy z Tomkiem spędzić trochę czasu tylko we troje, z dziećmi. Wiesz… dom tylko dla siebie. – Kasia patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem, jakby chciała mnie przekonać, że to nic wielkiego.

Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przecież niedziela zawsze była dla rodziny. Pachnący rosół, gwar rozmów, dzieci biegające po salonie. Odkąd Tomek się ożenił, cieszyłam się, że udało nam się zachować tę tradycję. Niedzielny obiad u nich był czymś oczywistym – czułam się potrzebna, jakbym wciąż była częścią ich życia.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez okno patrzyłam na sąsiadkę, która właśnie wracała z wnuczką z placu zabaw. Zawsze myślałam, że starość będzie inna – pełna ciepła, bliskości dzieci i wnuków. A teraz? Nagle poczułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Wieczorem zadzwonił Tomek.

– Mamo, nie obrażaj się na Kasię. Po prostu… czasem chcemy pobyć sami. – Jego głos był zmęczony.

– Rozumiem – skłamałam. Ale nie rozumiałam. Czy byłam zbyt nachalna? Może powinnam była rzadziej przychodzić? Przecież nigdy nie narzucałam się z radami, nie krytykowałam Kasi za sposób wychowania dzieci. Zawsze starałam się być pomocna – ugotować obiad, posprzątać po dzieciach, zabrać je na spacer, żeby młodzi mogli odpocząć.

Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Wspominałam czasy, gdy Tomek był mały. Każda niedziela była świętem – mama gotowała rosół, tata czytał gazetę przy stole, a ja z bratem kłóciliśmy się o ostatni kawałek ciasta. Kiedy Tomek dorósł i założył rodzinę, byłam dumna, że mogę przekazać mu te tradycje.

W sobotę rano zadzwoniła sąsiadka.

– Haniu, co u ciebie? Widziałam cię przez okno – wyglądałaś na smutną.

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:

– Moja córka też kiedyś poprosiła mnie o to samo. Bolało jak diabli. Ale potem zrozumiałam, że młodzi muszą mieć swój świat. My już swoje przeżyłyśmy.

Łatwo powiedzieć – pomyślałam. Ale jak pogodzić się z tym, że nagle stajesz się tylko gościem w życiu własnych dzieci?

Niedziela przyszła szybciej niż myślałam. Wstałam wcześnie rano i bezwiednie zaczęłam gotować rosół – tak jak zawsze. Zapach bulionu rozchodził się po mieszkaniu, a ja czułam łzy pod powiekami. Usiadłam przy stole i patrzyłam na puste krzesła.

Nagle zadzwonił telefon.

– Mamo? – to był Tomek. – Dzieci pytają o ciebie. Zrobiły dla ciebie laurkę…

Głos mu się załamał.

– Może jednak wpadniesz na chwilę?

Serce mi zabiło mocniej. Chciałam rzucić wszystko i pobiec do nich, ale coś mnie powstrzymało.

– Nie, synku. Dajcie sobie ten czas dla siebie. Ja… muszę się nauczyć być sama.

Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.

Wieczorem przyszła Kasia. Przyniosła kawałek sernika i laurkę od dzieci.

– Haniu… Nie chciałyśmy cię zranić – powiedziała cicho. – Po prostu czasem czujemy się zmęczeni…

Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.

– Wiem – odpowiedziałam w końcu. – Ale wiesz… dla mnie rodzina to wszystko, co mam.

Kasia uśmiechnęła się smutno i przytuliła mnie mocno.

Od tamtej pory niedzielne obiady stały się rzadsze. Czasem zapraszają mnie na kawę, czasem ja ich odwiedzam bez zapowiedzi. Ale już nigdy nie jest tak samo jak dawniej.

Często siedzę sama przy stole i zastanawiam się: czy naprawdę jestem już tylko gościem w życiu własnych dzieci? Czy tak właśnie wygląda starość – tęsknota za bliskością i wspomnienia dawnych lat?

Może powinnam nauczyć się żyć inaczej? A może to ja za bardzo trzymam się przeszłości? Co wy o tym myślicie?