Mąż zostawił mnie po 30 latach. A po 3 latach wrócił i poprosił o drugą szansę: Nie wiedziałam, co zrobić

— Elżbieta, musimy porozmawiać. — Piotr stał w progu kuchni, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Było coś w jego głosie, czego nie słyszałam nigdy wcześniej — zmęczenie, rezygnacja, może nawet żal. Odłożyłam łyżkę i spojrzałam na niego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatnia wspólna kolacja przez długie lata.

— O co chodzi? — zapytałam, starając się ukryć niepokój.

— Ja… nie mogę już tak dalej. Potrzebuję zmiany. Muszę odejść.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Pamiętam tylko ciszę, która zapadła po tych słowach. Ciszę, która ciągnęła się przez kolejne dni, tygodnie i miesiące. Piotr spakował walizkę i wyszedł. Po trzydziestu latach wspólnego życia zostałam sama w naszym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Nasza córka, Marta, już dawno miała swoje życie — męża, dzieci, własne problemy. Zostałam tylko ja i echo dawnych rozmów.

Przez pierwsze tygodnie nie mogłam spać. W nocy chodziłam po mieszkaniu, dotykałam jego rzeczy, wąchałam koszule, jakby zapach mógł przywrócić przeszłość. W dzień udawałam przed sąsiadkami i koleżankami z pracy, że wszystko jest w porządku. — Elżbieta, świetnie wyglądasz! — mówiły. A ja uśmiechałam się sztucznie i czułam, jakby ktoś wbijał mi nóż w serce.

Najgorsze były święta. Wigilia bez Piotra była jak przedstawienie bez głównego aktora. Marta próbowała mnie pocieszać, wnuki rozpraszały uwagę, ale wieczorem wracałam do pustego mieszkania i płakałam w poduszkę. Zastanawiałam się, co zrobiłam źle. Czy byłam zbyt wymagająca? Czy za mało go kochałam? A może po prostu życie nas przerosło?

Minęły trzy lata. Powoli nauczyłam się żyć sama. Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi dla seniorów, zapisałam się do klubu książki. Poznałam kilka nowych osób — Jadwigę, wdowę po lekarzu; Zofię, rozwódkę z sąsiedztwa; nawet pan Roman z trzeciego piętra zaczął zapraszać mnie na kawę. Czułam się coraz silniejsza, choć blizna po Piotrze nigdy się nie zagoiła.

Aż pewnego dnia zadzwonił domofon.

— Elżbieta? To ja… Piotr.

Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że to żart. Ale kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam go — starszego, jakby mniejszego niż kiedyś. W rękach trzymał bukiet tulipanów.

— Mogę wejść? — zapytał cicho.

Usiedliśmy w salonie. Piotr długo milczał, patrzył na swoje dłonie.

— Popełniłem błąd — powiedział w końcu. — Myślałem, że gdzieś indziej będzie mi lepiej… Ale nie było. Przepraszam cię za wszystko. Czy mogę dostać drugą szansę?

Patrzyłam na niego i czułam w sobie burzę emocji: gniew, żal, tęsknotę i… coś jeszcze. Nadzieję? Czy można wybaczyć komuś taką zdradę? Czy trzydzieści lat wspólnego życia można przekreślić jednym odejściem?

Wieczorem zadzwoniła Marta.

— Mamo, słyszałam, że tata był u ciebie…

— Tak, był.

— I co teraz zrobisz?

Nie wiedziałam. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Przypominały mi się nasze wspólne chwile: pierwszy wyjazd nad morze, narodziny Marty, śmiech przy niedzielnym rosole… Ale też kłótnie o pieniądze, ciche dni po sprzeczkach i jego coraz częstsze milczenie pod koniec naszego małżeństwa.

Następnego dnia spotkałam się z Jadwigą.

— Elżbieta, życie jest za krótkie na żal — powiedziała stanowczo. — Ale to ty musisz zdecydować, czy chcesz znowu otworzyć serce.

Zofia była bardziej sceptyczna:

— Ludzie się nie zmieniają. Jeśli raz odszedł, może zrobić to znowu.

A ja? Czułam się rozdarta. Z jednej strony bałam się znowu zaufać Piotrowi. Z drugiej — samotność była ciężarem nie do zniesienia.

Piotr dzwonił codziennie. Przynosił kwiaty, zapraszał na spacery po Łazienkach. Opowiadał o swoim życiu przez te trzy lata — o pustce, o błędach, o tym jak bardzo tęsknił za domem.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na ławce pod blokiem.

— Elżbieta… Wiem, że nie zasługuję na przebaczenie. Ale chciałbym spróbować jeszcze raz. Obiecuję ci — będę walczył o ciebie każdego dnia.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w jego oczach szczerość i strach przed odrzuceniem.

— Daj mi czas — powiedziałam tylko.

Minęły tygodnie. Rozmawialiśmy coraz częściej — o przeszłości i przyszłości. Zaczęliśmy chodzić razem do kina, gotować wspólne obiady. Powoli wracało zaufanie… ale już nigdy nie było takie jak dawniej.

Dziś mija pół roku od powrotu Piotra do mojego życia. Nadal boję się przyszłości, ale nauczyłam się jednej rzeczy: życie potrafi zaskakiwać nawet wtedy, gdy wydaje się już wszystko stracone.

Czasem patrzę na Piotra i zastanawiam się: czy naprawdę można zacząć od nowa po tylu latach bólu? Czy warto ryzykować jeszcze raz? Może miłość to właśnie umiejętność wybaczania… Ale czy ja naprawdę potrafię wybaczyć?