Cztery mieszkania Bożeny – historia o chciwości i rodzinnych ranach

„Bożeno, miej litość, przecież masz już cztery mieszkania, po co ci jeszcze jedno? A gdzie my z mamą mamy iść, pod most?” – krzyczałam przez łzy, stojąc w kuchni naszego starego mieszkania na Pradze. Mama siedziała przy stole, skulona, z rękami zaciśniętymi na kubku herbaty, jakby to była ostatnia rzecz, której mogła się uchwycić. Bożena patrzyła na mnie chłodno, bez cienia wzruszenia.

„To nie twoja sprawa, Aniu. Wszystko jest zgodnie z prawem. Tata zapisał mieszkanie na mnie. Ty masz swoje życie, a mama… cóż, może zamieszkać u ciebie” – odpowiedziała lodowatym tonem, poprawiając elegancki płaszcz. Jej słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Jak to możliwe, że moja własna siostra, z którą dzieliłam dzieciństwo, teraz traktuje nas jak niepotrzebny balast?

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej, kiedy tata nagle zmarł na zawał. Pogrzeb był szybki i skromny – Bożena nawet nie płakała. Już wtedy coś we mnie pękło. Zawsze była ambitna, zawsze musiała mieć więcej niż inni. Najpierw kawalerka na Ochocie, potem dwa mieszkania na wynajem w Wilanowie, a ostatnio apartament w centrum. Zawsze powtarzała: „Trzeba inwestować w nieruchomości, Aniu. To jedyna pewna rzecz w tym kraju”. Ale nigdy nie sądziłam, że przyjdzie jej do głowy odebrać nam dom rodzinny.

Po pogrzebie zaczęły się rozmowy o spadku. Mama była załamana, nie rozumiała papierów ani przepisów. Ja byłam przekonana, że wszystko zostanie po staremu – przecież mieszkanie to nasz dom od czterdziestu lat! Ale Bożena przyszła z notariuszem i dokumentami. Okazało się, że tata kilka miesięcy przed śmiercią przepisał mieszkanie tylko na nią. Podobno „dla porządku”, bo ona „lepiej się zna na sprawach majątkowych”.

Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedziałyśmy w salonie – ja, mama i Bożena z notariuszem. Mama płakała cicho, ja próbowałam coś tłumaczyć, ale Bożena była nieugięta. „To już postanowione. Musicie się wyprowadzić do końca miesiąca” – powiedziała zimno.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w koszmarze. Mama przestała jeść, tylko siedziała przy oknie i patrzyła na podwórko. Ja biegałam po urzędach, szukałam pomocy u prawników i znajomych. Wszyscy rozkładali ręce – testament był ważny, a mieszkanie należało do Bożeny.

W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem: „Aniu, musisz się ogarnąć”. Ale jak miałam się ogarnąć, kiedy groziło nam bezdomność? Mój mąż Michał próbował mnie pocieszać: „Może zamieszkamy razem z mamą? Jakoś się pomieścimy”. Ale wiedziałam, że to nie jest rozwiązanie – nasze dwupokojowe mieszkanie ledwo mieściło naszą trójkę z synem.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Bożeną jeszcze raz. Spotkałyśmy się w kawiarni na Nowym Świecie. Przyszła spóźniona, jak zwykle pewna siebie.

– Bożeno, błagam cię. Przecież masz tyle mieszkań! Zostaw nam chociaż ten jeden dom – prosiłam.
– Aniu, to nie sentymenty rządzą światem. Potrzebuję tego mieszkania do kolejnej inwestycji. Chcę je sprzedać i kupić coś większego pod wynajem – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem.
– A mama? Gdzie ona ma pójść?
– To już nie mój problem. Może zamieszkać u ciebie albo w domu opieki.

Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Jak można być tak bezdusznym? Przecież wychowałyśmy się razem w tym domu! Pamiętam nasze zabawy w chowanego w piwnicy, wspólne święta przy stole… Czy naprawdę pieniądze są ważniejsze niż rodzina?

Mama coraz bardziej gasła w oczach. Pewnego dnia znalazłam ją siedzącą na łóżku z walizką.
– Aniu, ja już nie mam siły walczyć… Może rzeczywiście powinnam pójść do domu opieki? Nie chcę być dla was ciężarem – powiedziała cicho.
– Mamo! Nigdy nie będziesz ciężarem! To Bożena jest bez serca! – wybuchłam płaczem.

Zaczęłam szukać pomocy w mediach społecznościowych. Opisałam naszą historię na lokalnej grupie na Facebooku. Odpowiedziało mnóstwo ludzi – jedni współczuli, inni radzili walczyć w sądzie. Ktoś polecił mi prawnika specjalizującego się w sprawach spadkowych.

Spotkałam się z mecenasem Nowakiem. Przejrzał dokumenty i pokręcił głową.
– Sprawa jest trudna… Ale może uda się udowodnić, że testament został sporządzony pod wpływem nacisku albo że mama ma prawo do zachowku – powiedział.

Zaczęła się walka sądowa. Bożena wynajęła najlepszych adwokatów w Warszawie. W sądzie patrzyła na mnie z pogardą.
– Aniu, po co ci to wszystko? I tak przegrasz – syknęła mi do ucha podczas jednej z rozpraw.

Ale ja nie mogłam się poddać. Dla mamy, dla siebie… dla pamięci taty.

Proces ciągnął się miesiącami. Mama coraz bardziej chorowała ze stresu. Ja żyłam na granicy wytrzymałości psychicznej – praca, dom, sąd… Czułam się jak wrak człowieka.

W końcu zapadł wyrok – sąd przyznał mamie prawo do zachowku i nakazał Bożenie wypłatę części wartości mieszkania oraz pozwolił nam zostać do czasu znalezienia innego lokum.

Bożena była wściekła. Zerwała ze mną kontakt na dobre.

Dziś mieszkamy z mamą w małym mieszkaniu na Bielanach. Nie jest to nasz dawny dom, ale przynajmniej jesteśmy razem. Mama powoli dochodzi do siebie, choć już nigdy nie będzie taka jak dawniej.

Czasem patrzę przez okno i zastanawiam się: czy naprawdę warto było poświęcić rodzinę dla pieniędzy? Czy dom bez miłości może być prawdziwym domem? Może ktoś z was zna odpowiedź…