„Teściowa traktuje mnie jak służącą” – Moja walka o szacunek w domu, który miał być azylem

— Znowu nie umyłaś podłogi w kuchni! — głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, zmywając talerze po kolacji, a moje dłonie drżały ze zmęczenia. Dzieci już spały, a ja marzyłam tylko o chwili ciszy. Ale ona nie odpuszczała.

— Pani Zofio, przecież sprzątałam rano… — zaczęłam nieśmiało, próbując nie podnosić głosu.

— Rano? A co to za różnica? Teraz jest brudno! — rzuciła z pogardą i teatralnie przewróciła oczami. — Kiedyś kobiety wiedziały, co to porządek. Ty powinnaś się cieszyć, że masz dom do sprzątania!

Zacisnęłam zęby. To nie był pierwszy raz. Od kiedy zamieszkaliśmy z mężem w domu jego matki, czułam się jak intruz. Miałam nadzieję, że po ślubie stworzymy własny kąt, ale życie napisało inny scenariusz. Kredyty, dzieci, inflacja – wszystko sprawiło, że musieliśmy zamieszkać z teściową. Mąż powtarzał: „To tylko na chwilę”. Ta chwila trwa już cztery lata.

Mój mąż, Tomek, jest jej oczkiem w głowie. Jedyny syn. Zawsze był „jej chłopcem”, a ja miałam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do jego życia. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać o zachowaniu jego matki, wzruszał ramionami:

— Daj spokój, mama jest już starsza. Po prostu lubi mieć porządek.

Ale to nie był zwykły pedantyzm. To była kontrola. Każdego dnia czułam jej wzrok na plecach. Gdy gotowałam obiad, stała za mną i komentowała:

— Ja bym dodała więcej majeranku. Ty zawsze wszystko robisz po swojemu.

Gdy prałam ubrania dzieci:

— Lepiej oddzielić białe od kolorowych! Chcesz zniszczyć rzeczy mojemu wnukowi?

Czasem miałam wrażenie, że robi to specjalnie – żeby pokazać mi moje miejsce. Że to ona tu rządzi.

Najgorsze były weekendy. Wtedy Tomek miał wolne i chciał odpocząć. Siadał przed telewizorem, a ja biegałam między kuchnią a pokojem dzieci. Teściowa siadała obok niego i zaczynała narzekać:

— Zobacz, jaka ona jest leniwa. Ja w jej wieku miałam już trójkę dzieci i dom na głowie!

Tomek milczał. Czasem tylko rzucał mi krótkie spojrzenie – nie wiem, czy pełne współczucia, czy raczej irytacji.

Pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały, usiadłam przy stole z kubkiem herbaty. Teściowa weszła do kuchni i spojrzała na mnie z góry:

— Wiesz, powinnaś być wdzięczna, że masz gdzie mieszkać. Gdyby nie mój syn i ten dom, pewnie byś się tułała po wynajmach.

Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Czy naprawdę jestem tu tylko gościem? Czy moje życie sprowadza się do sprzątania i gotowania dla kogoś, kto mnie nie szanuje?

Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam z dziećmi w ich pokoju, żeby nie słyszeć kolejnych uwag. Czułam się coraz bardziej samotna.

Moja mama dzwoniła codziennie:

— Aniu, musisz postawić granice! Nie możesz pozwolić się tak traktować!

Ale jak? Każda próba rozmowy kończyła się awanturą albo cichą wojną domową.

Najbardziej bolało mnie to, że Tomek nigdy nie stanął po mojej stronie. Gdy próbowałam mu tłumaczyć:

— Tomek, ja już nie daję rady… Twoja mama mnie niszczy.

Patrzył na mnie bezradnie:

— Przesadzasz. Ona po prostu jest taka… Nie zmienisz jej.

Czułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby się nie liczyły.

Wszystko zmieniło się pewnego dnia, gdy starszy syn wrócił ze szkoły i powiedział:

— Mamo, babcia mówiła kolegom na podwórku, że jesteś leniwa i nie umiesz sprzątać.

Serce mi pękło. To już nie była tylko moja sprawa – to dotknęło moje dzieci.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i powiedziałam Tomkowi:

— Albo coś się zmieni, albo wyprowadzam się z dziećmi do mojej mamy.

Po raz pierwszy zobaczyłam strach w jego oczach.

— Aniu… Przecież wiesz, że cię kocham… Ale mama… Ona sobie sama nie poradzi…

— A ja? Ja sobie radzę? — zapytałam przez łzy.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam z dziećmi do mojej mamy na weekend. Chciałam odpocząć od tego wszystkiego i pomyśleć.

Teściowa dzwoniła do Tomka co godzinę:

— Widzisz? Zostawiła cię! Takie są te młode…

A ja po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.

Po dwóch dniach Tomek przyjechał do nas. Był blady i zmęczony.

— Aniu… Przepraszam. Porozmawiam z mamą. Musimy coś zmienić.

Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Wiem tylko jedno: zasługuję na szacunek – dla siebie i dla moich dzieci.

Czy naprawdę każda synowa musi przechodzić przez taki koszmar? Czy można nauczyć dorosłych ludzi szacunku? A może czasem trzeba po prostu odejść?