Kiedy cudze dziecko staje się twoim problemem – historia z życia wzięta

– Znowu przyszła? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu, kiedy usłyszałam znajome trzaskanie drzwiami. Zuzia wbiegła do mieszkania jak burza, rzucając plecak na podłogę i nawet nie spojrzała w moją stronę. Marek, mój partner od dwóch lat, tylko wzruszył ramionami, jakby to było coś zupełnie normalnego.

– Kochanie, przecież to tylko na chwilę – powiedział cicho, unikając mojego wzroku. – Musiała się pokłócić z matką.

Zacisnęłam pięści. Ile razy już to słyszałam? Ile razy nasze plany legły w gruzach, bo Zuzia „musiała” przyjść? Miała czternaście lat i była mistrzynią w manipulowaniu sytuacją. Gdy tylko coś nie szło po jej myśli u matki, pojawiała się u nas bez zapowiedzi. A ja… Ja czułam się jak intruz we własnym domu.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy Marek zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. Byłam szczęśliwa, zakochana i pełna nadziei. Wierzyłam, że stworzymy dom pełen ciepła i zrozumienia. Wiedziałam, że Marek ma córkę – rozwiódł się kilka lat temu – ale zapewniał mnie, że relacje są jasne: Zuzia mieszka z matką i odwiedza go w ustalone weekendy. To miało być proste.

Ale życie nie jest proste. Już po kilku tygodniach okazało się, że Zuzia nie zamierza trzymać się żadnych zasad. Przychodziła wtedy, kiedy miała ochotę, czasem zostawała na noc bez uprzedzenia. Marek nie potrafił jej odmówić. Tłumaczył mi, że rozwód był dla niej trudny, że musi czuć się kochana i akceptowana. Rozumiałam to… do czasu.

Pewnego wieczoru, kiedy szykowaliśmy romantyczną kolację na rocznicę naszego związku, Zuzia zadzwoniła do drzwi z płaczem. Okazało się, że pokłóciła się z matką o ocenę z matematyki. Cały wieczór spędziliśmy na pocieszaniu jej i rozwiązywaniu zadań domowych. Moje świece i wino poszły w zapomnienie.

Z czasem zaczęłam czuć narastającą frustrację. Próbowałam rozmawiać z Markiem.

– Musimy ustalić jakieś zasady – powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy Zuzia znów została na noc bez zapowiedzi. – To nasz dom. Potrzebuję trochę prywatności.

Marek spojrzał na mnie z wyrzutem.

– To moja córka. Nie mogę jej odmówić pomocy.

– Ale ja też tu mieszkam! – wybuchłam. – Czuję się jak gość we własnym domu!

Zuzia słyszała naszą kłótnię. Następnego dnia powiedziała Markowi, że mnie nie lubi i nie chce mnie tu widzieć. Poczułam się okropnie – jakby ktoś wyrwał mi serce.

Przez kilka dni chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, w domu unikałam Marka i Zuzi. Czułam się winna – przecież to dziecko! Ale czy naprawdę muszę poświęcać swoje szczęście dla jego komfortu?

W końcu zebrałam się na odwagę i zaproponowałam rozmowę we troje.

– Zuzia, wiem, że jest ci ciężko po rozwodzie rodziców – zaczęłam spokojnie. – Ale musimy wszyscy szanować siebie nawzajem. Chciałabym wiedzieć wcześniej, kiedy przychodzisz do nas.

Zuzia spojrzała na mnie z pogardą.

– To nie twój dom! Tata zawsze mówił, że mogę tu być kiedy chcę!

Marek milczał. Patrzył gdzieś w bok, jakby chciał zniknąć.

– Marek…? – poprosiłam o wsparcie.

– Może rzeczywiście powinniśmy ustalić jakieś zasady… – wymamrotał niepewnie.

Zuzia wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami.

Od tamtej pory atmosfera w domu była napięta jak struna. Marek był rozdarty między mną a córką. Ja czułam się coraz bardziej samotna i niewidzialna. Każda kolejna wizyta Zuzi była dla mnie jak test: czy wytrzymam jeszcze jeden dzień?

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam Zuzię siedzącą na moim łóżku, przeglądającą moje rzeczy.

– Co ty robisz?! – krzyknęłam.

– Szukam ładowarki do telefonu – odpowiedziała bezczelnie.

Poczułam, jak narasta we mnie gniew.

– To jest moja prywatna przestrzeń! Proszę cię, nie wchodź tu bez pytania!

Zuzia wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju jak gdyby nigdy nic.

Wieczorem powiedziałam Markowi, że dłużej tak nie wytrzymam.

– Albo ustalimy jasne granice, albo… muszę odejść – powiedziałam drżącym głosem.

Marek był blady jak ściana.

– Nie chcę cię stracić… Ale nie mogę też odwrócić się od córki.

Wtedy zrozumiałam: on nigdy nie postawi mnie na pierwszym miejscu. Może to naturalne dla ojca… Ale czy ja muszę być zawsze tą drugą?

Dziś siedzę sama w kuchni i zastanawiam się: czy można być szczęśliwym w związku, gdzie zawsze jesteś tylko dodatkiem do cudzego życia? Czy powinnam walczyć o swoje miejsce czy po prostu odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?