Przeniosłam tatę do domu opieki – rodzina uważa, że go porzuciłam. Czy naprawdę jestem złą córką?

– Naprawdę to zrobiłaś? – głos mojej siostry, Magdy, drżał z niedowierzania i gniewu. Stałyśmy w kuchni mamy, a zapach świeżo zaparzonej kawy zupełnie nie pasował do ciężaru tej rozmowy. – Oddałaś tatę do domu starców? Jak mogłaś?

Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy. Wpatrywałam się w blat stołu, na którym leżały jeszcze okruchy po śniadaniu. – Magda, nie miałam wyjścia. On potrzebuje całodobowej opieki, a ja… ja nie daję już rady. Próbowałam wszystkiego.

– Próbowałaś? – przerwała mi ostro. – Próbowałaś go zostawić samego na łaskę obcych ludzi! Wiesz, co on teraz czuje? Myślisz, że tam będzie szczęśliwy?

Wtedy poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z domu i nigdy nie wracać. Ale wiedziałam, że muszę to wytrzymać. Dla taty.

Mój tata, Stanisław, był kiedyś silnym mężczyzną. Pracował jako kierowca autobusu miejskiego w Krakowie przez ponad trzydzieści lat. Zawsze powtarzał, że najważniejsze to wrócić do domu bezpiecznie i z uśmiechem. Po śmierci mamy wszystko się zmieniło. Z dnia na dzień zaczął gasnąć. Najpierw zapominał o drobnych rzeczach – gdzie zostawił klucze, czy zamknął drzwi na noc. Potem przyszły poważniejsze problemy: nie poznawał sąsiadów, gubił się w drodze do sklepu.

Przez dwa lata opiekowałam się nim sama. Magda mieszkała w Warszawie, brat Tomek wyjechał do Niemiec za pracą. Codziennie po pracy jechałam do taty, gotowałam mu obiady, sprzątałam, pilnowałam leków. Nocami budziłam się z lękiem, że coś mu się stało. Kilka razy znalazłam go na klatce schodowej w piżamie – szukał mamy.

Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka: „Pani Gabrielo, tata siedzi na ławce przed blokiem od dwóch godzin i płacze. Nie wie, gdzie jest”. Wtedy zrozumiałam, że sama nie dam rady.

Zaczęłam szukać pomocy. Najpierw opiekunka – ale tata nie chciał nikogo obcego w domu. Potem dzienny dom opieki – ale tam był tylko kilka godzin dziennie, a resztę czasu spędzał samotnie. Lekarz powiedział wprost: „Pani Gabrielo, tata potrzebuje całodobowej opieki. To już nie jest bezpieczne”.

Decyzja o domu opieki była najtrudniejsza w moim życiu. Przez tydzień nie spałam po nocach, przeglądałam opinie o placówkach, rozmawiałam z personelem. W końcu wybrałam dom pod Krakowem – czysty, zadbany, z ogrodem i rehabilitacją.

Kiedy powiedziałam tacie o przeprowadzce, patrzył na mnie długo, jakby próbował zrozumieć sens moich słów.

– To już nie wrócę do domu? – zapytał cicho.

– Tato… tam będzie ci lepiej. Będziesz miał opiekę, towarzystwo… Ja będę cię odwiedzać codziennie.

Nie odpowiedział. Tylko skinął głową i odwrócił wzrok.

Pierwsze dni w domu opieki były dla niego trudne. Nie chciał rozmawiać z innymi pensjonariuszami, odmawiał jedzenia. Kiedy przyjeżdżałam, siedział na łóżku i patrzył przez okno.

– Po co tu przychodzisz? – spytał któregoś dnia. – Już mnie tu zostawiłaś.

Serce mi pękało za każdym razem, gdy słyszałam te słowa.

Rodzina nie pomagała. Magda przestała odbierać moje telefony. Tomek napisał mi tylko krótkiego SMS-a: „Nie wierzę, że to zrobiłaś”. Nawet ciotka Zosia zadzwoniła z pretensjami: „Za naszych czasów dzieci opiekowały się rodzicami do końca! Wstyd!”

Czułam się jak potwór. Każdego dnia zadawałam sobie pytanie: czy naprawdę jestem złą córką? Czy powinnam była poświęcić wszystko – pracę, własne życie – żeby być przy tacie 24 godziny na dobę?

Ale nikt nie widział tych nocy, kiedy tata krzyczał przez sen i nie poznawał mnie rano. Nikt nie widział moich łez po powrocie do pustego mieszkania.

Pewnego popołudnia odwiedziłam tatę bez zapowiedzi. Siedział w ogrodzie z innym panem i grał w warcaby.

– Gabriela! – uśmiechnął się lekko na mój widok. – Poznaj mojego kolegę, pana Władka.

Po raz pierwszy zobaczyłam cień dawnego taty – tego pogodnego człowieka, który lubił żartować i rozmawiać z ludźmi.

W drodze powrotnej zadzwoniła Magda.

– Byłaś dziś u taty? – spytała chłodno.

– Tak… Grał w warcaby z kolegą. Wyglądał na spokojnego.

– To nie znaczy, że jest szczęśliwy – przerwała mi ostro. – On tam umiera z tęsknoty za domem.

Nie odpowiedziałam. Bo może miała rację? A może to ja widziałam coś, czego ona nie chciała dostrzec?

Wieczorem długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o wszystkich matkach i córkach, które muszą podejmować takie decyzje jak ja. O tych, którzy oceniają z boku i nie wiedzą nic o codziennym strachu i zmęczeniu.

Czy naprawdę jestem złą córką? Czy można kochać kogoś tak bardzo, że trzeba pozwolić mu odejść tam, gdzie będzie bezpieczny? A może to tylko wygodne usprawiedliwienie dla własnej bezsilności?