„Mamo, weź dla mnie kredyt” – historia o tym, jak wiara pomogła mi podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu
– Mamo, musisz mi pomóc. – Głos Pawła drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. Stał w progu kuchni, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona po całym dniu w szkole, gdzie uczę polskiego. Chciałam tylko usiąść z herbatą i chwilę odpocząć, ale wiedziałam już, że to nie będzie spokojny wieczór.
– O co chodzi, Paweł? – zapytałam, choć przeczuwałam, że to coś poważnego. Od kilku tygodni był rozdrażniony, a jego żona, Kasia, unikała mnie wzrokiem podczas rodzinnych obiadów.
– Potrzebujemy mieszkania. Wiesz, jak jest – wynajem to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Bank nam nie da kredytu na tyle, ile trzeba. Ale gdybyś ty… Gdybyś ty wzięła kredyt na siebie…
Zamarłam. Słowa syna odbiły się echem w mojej głowie. Kredyt hipoteczny? Ja? W wieku pięćdziesięciu trzech lat? Przecież ledwo wiążę koniec z końcem po śmierci twojego ojca, pomyślałam. Ale Paweł patrzył na mnie z nadzieją i desperacją.
– Paweł… To ogromna odpowiedzialność. Nie wiem, czy dam radę…
– Mamo! – przerwał mi gwałtownie. – Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza! Że trzeba sobie pomagać! Ty masz stałą pracę, bank ci zaufa. My nie mamy szans.
Wiedziałam, że to prawda. Ale wiedziałam też, jak wygląda życie na kredycie – przez lata spłacaliśmy z mężem mieszkanie. Pamiętam te nieprzespane noce, kiedy martwiłam się o raty. A teraz miałabym znowu wejść w ten koszmar?
Kasia weszła do kuchni cicho jak cień.
– Pani Zosiu… My naprawdę nie mamy wyjścia. Proszę…
Spojrzałam na nią – młoda, piękna dziewczyna z oczami pełnymi łez. Przez chwilę poczułam się okropnie – czy jestem wyrodną matką? Czy powinnam im pomóc za wszelką cenę?
Tej nocy nie spałam. Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Modliłam się szeptem: „Boże, daj mi siłę i mądrość. Nie chcę skrzywdzić własnego dziecka, ale boję się o nas wszystkich”.
Następnego dnia zadzwoniłam do mojej siostry.
– Basia, co byś zrobiła na moim miejscu? – zapytałam drżącym głosem.
– Zosiu… To nie jest twoja odpowiedzialność. Paweł musi dorosnąć. Jeśli teraz mu pomożesz, zawsze będzie oczekiwał ratunku. A jeśli coś pójdzie nie tak? Zostaniesz z długiem sama.
Wiedziałam, że ma rację. Ale serce matki nie zna logiki.
Przez kolejne dni Paweł dzwonił codziennie. Czułam presję – jego głos był coraz bardziej rozgoryczony.
– Wszyscy znajomi już mają swoje mieszkania! Tylko my ciągle stoimy w miejscu! – krzyczał przez telefon.
Kasia przestała przychodzić na obiady. W domu panowała cisza pełna napięcia.
W pracy byłam rozkojarzona. Uczniowie pytali: „Pani Zosiu, wszystko w porządku?” Uśmiechałam się blado i kiwałam głową.
Pewnego wieczoru usiadłam przed ikoną Matki Boskiej Częstochowskiej i zaczęłam się modlić. „Pokaż mi drogę”, szeptałam przez łzy.
Wtedy przypomniałam sobie rozmowę z mężem sprzed lat:
– Zosiu, dzieci trzeba kochać mądrze. Nie zawsze dawać im wszystko na tacy.
Następnego dnia zaprosiłam Pawła i Kasię na rozmowę.
– Kochani – zaczęłam spokojnie – wiem, że wam ciężko. Ale nie mogę wziąć na siebie takiego zobowiązania. To nie jest tylko kwestia pieniędzy – to kwestia odpowiedzialności za całe nasze życie. Jeśli coś pójdzie nie tak…
Paweł zerwał się z krzesła.
– Czyli odmawiasz? Po tylu latach poświęceń? Po tym wszystkim?
Kasia spuściła głowę.
– Paweł… Proszę cię…
– Nie! – krzyknął mój syn. – Dla ciebie ważniejsze są własne lęki niż nasza przyszłość!
Zacisnęłam dłonie na filiżance herbaty tak mocno, że aż zabolało.
– Pawełku… Ja was kocham najbardziej na świecie. Ale muszę was nauczyć samodzielności. To nie znaczy, że was zostawiam bez pomocy. Mogę wam pomóc inaczej – doradzić, wesprzeć przy formalnościach… Ale kredytu nie wezmę.
Wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez kilka tygodni nie odzywał się do mnie. Kasia przysyłała krótkie SMS-y: „Paweł potrzebuje czasu”.
Czułam się rozdarta – czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była poświęcić wszystko dla syna?
W pracy koleżanki mówiły:
– Zosia, jesteś dzielna. Nie daj się szantażowi emocjonalnemu.
Ale nocami płakałam w poduszkę.
Po miesiącu Paweł zadzwonił.
– Mamo… Przepraszam. Byłem niesprawiedliwy. Znalazłem dodatkową pracę. Może jakoś damy radę sami…
Poczułam ulgę i dumę jednocześnie.
Dziś wiem jedno: czasem największą miłością jest powiedzieć „nie”.
Czy wy też mieliście kiedyś sytuację, w której musieliście odmówić najbliższym dla ich własnego dobra? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy?