Teściowa obraziła się, bo nie chcieliśmy przyjąć pod swój dach jej dorosłego syna. Czy naprawdę jestem tą złą?

— Nie wierzę, że możesz być taką egoistką, Aniu! — głos teściowej przeszył ciszę w naszym salonie jak nóż. Stała w progu, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie było zimne jak lód. Mój mąż, Tomek, siedział obok mnie na kanapie, nerwowo bawiąc się obrączką.

— Mamo, proszę cię… — zaczął cicho, ale Valeria nie pozwoliła mu skończyć.

— Nie! To jest rodzina! Rodzina powinna sobie pomagać! — podniosła głos jeszcze bardziej.

Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Od kiedy tylko Christian, młodszy brat Tomka, zaczął mówić o studiach w Warszawie, Valeria coraz częściej rzucała aluzje, że przecież mamy duże mieszkanie i „na pewno się pomieścimy”. Udawałam, że nie rozumiem, ale dziś nie było już ucieczki.

Christian miał siedemnaście lat i był oczkiem w głowie swojej matki. Zawsze dostawał wszystko, czego chciał. Kiedyś nawet śmiałam się z Tomkiem, że jego brat to „książę mamusi”. Teraz jednak nie było mi do śmiechu.

— Aniu, przecież to tylko na rok! — próbowała jeszcze raz Valeria. — On się tu odnajdzie, będzie miał blisko na uczelnię… A wy? Przecież nie macie dzieci, macie wolny pokój!

Poczułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. Ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć, że to nasze życie? Że nie chcę dzielić domu z dorosłym chłopakiem, który nigdy nie nauczył się nawet sprzątać po sobie talerza?

— Valerio — powiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. — To nie jest dobry pomysł. Potrzebujemy z Tomkiem przestrzeni dla siebie. Christian jest już dorosły, poradzi sobie.

Teściowa spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła potwora. — Ty nigdy nie rozumiałaś rodziny! — syknęła i wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.

Tomek westchnął ciężko i ukrył twarz w dłoniach. — Przepraszam cię… Ona zawsze taka była. Ale teraz… teraz chyba przesadziła.

Nie odpowiedziałam. W mojej głowie kłębiły się myśli. Czy naprawdę byłam taka zła? Czy może to ona przekraczała granice?

Następne dni były koszmarem. Valeria dzwoniła codziennie do Tomka, płakała do słuchawki i powtarzała mu, że „zawiódł ją jako syn”. Christian przestał się do nas odzywać. Nawet mój własny ojciec zadzwonił pewnego wieczoru:

— Aniu, może jednak powinniście mu pomóc? To tylko chłopak…

— Tato! On ma siedemnaście lat! — wybuchłam. — Ja też kiedyś wyjechałam na studia i musiałam sobie radzić!

Ale nikt nie chciał mnie słuchać.

Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Czułam się jak intruz we własnym domu. Tomek próbował mnie pocieszać:

— Kochanie, to minie. Mama zawsze robi dramaty.

Ale nie mijało. Każda niedziela była polem bitwy. Valeria potrafiła godzinami opowiadać przy stole o tym, jak „niektórzy ludzie są samolubni” i „nie wiedzą, co to rodzina”. Wszyscy wiedzieli, o kim mówi.

Pewnego dnia Christian pojawił się u nas bez zapowiedzi. Stał w drzwiach z walizką i spojrzał na mnie z wyrzutem.

— Mama powiedziała, że mogę tu zamieszkać — rzucił bez przywitania.

— Christian… — zaczęłam ostrożnie — my z Tomkiem rozmawialiśmy już o tym z twoją mamą…

— Ale ja nie mam gdzie się podziać! — przerwał mi ze łzami w oczach.

Poczułam ukłucie winy. Przecież to jeszcze dziecko… Ale zaraz potem przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, kiedy Valeria manipulowała nami dla własnych celów.

Tomek stanął za mną i położył mi rękę na ramieniu.

— Christian, musisz znaleźć sobie stancję albo akademik. Pomogę ci szukać — powiedział stanowczo.

Brat spojrzał na niego z niedowierzaniem i wybiegł z mieszkania.

Tego wieczoru Valeria zadzwoniła do mnie osobiście.

— Jesteś wyrodną żoną! Zniszczyłaś naszą rodzinę! Przez ciebie Christian będzie musiał mieszkać z obcymi ludźmi!

Nie wytrzymałam.

— Może czas nauczyć go samodzielności? — odpowiedziałam zimno i odłożyłam słuchawkę.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta do granic możliwości. Czułam się osaczona i winna. Zaczęłam mieć problemy ze snem, a Tomek coraz częściej wracał późno z pracy, byle tylko nie być w domu.

W końcu Christian znalazł pokój w akademiku. Po miesiącu zadzwonił do Tomka:

— Dzięki za pomoc, bracie. Chyba jednak dam sobie radę.

Valeria długo nie odzywała się do nas ani słowem. Dopiero na święta przyszła z opłatkiem i łzami w oczach:

— Może kiedyś mi wybaczysz… — szepnęła do mnie.

Nie odpowiedziałam. Nadal nie wiem, czy postąpiłam słusznie.

Czasem patrzę na Tomka i zastanawiam się: czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie postawić granice? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?