Błagam sąsiada o pomoc dla mamy i brata – nie uwierzycie, co się wydarzyło!

– Mamo, nie płacz… Proszę, nie płacz – szeptałam, stojąc w kuchni i patrząc, jak mama opiera czoło o zimny blat. Jej ramiona drżały od tłumionego szlochu. W pokoju obok mój brat Michał, od urodzenia przykuty do wózka, cicho nucił pod nosem piosenkę z bajki. Był wtorek, a nasz stary fiat już drugi dzień stał nieruchomo pod blokiem. Bez niego mama nie mogła zawieźć Michała na rehabilitację.

– Zosiu, ja już nie wiem, co robić… – wyszeptała mama. – Nie mamy pieniędzy na naprawę. A Michał… On musi jeździć na te ćwiczenia.

Patrzyłam na nią i czułam narastającą wściekłość na cały świat. Ojciec odszedł pięć lat temu, zostawiając nas z długami i obietnicą, że „będzie dzwonił”. Nie dzwonił. Mama pracowała w sklepie spożywczym na dwie zmiany, a ja po lekcjach zajmowałam się Michałem. Miałam szesnaście lat i czułam się czasem jak dorosła kobieta.

Wiedziałam, że nie możemy liczyć na rodzinę – babcia ledwo wiązała koniec z końcem, a ciotka z Warszawy nawet nie odbierała telefonu. Przez okno widziałam willę pana Nowaka – naszego sąsiada z naprzeciwka. Jego dom był jak z katalogu: zadbany ogród, dwa samochody podjazdu, a żona w futrze nawet zimą. Słyszałam plotki, że dorobił się na deweloperce i teraz „żyje jak król”.

Przez kilka godzin biłam się z myślami. W końcu podjęłam decyzję. – Mamo, pójdę do pana Nowaka. Może pożyczy nam pieniądze na naprawę auta…

Mama spojrzała na mnie przerażona. – Zosiu, nie możesz! Ludzie będą gadać…

– Nie obchodzi mnie to! – wybuchłam. – Michał potrzebuje pomocy!

Zanim zdążyła mnie powstrzymać, wybiegłam z mieszkania. Drżały mi ręce, gdy dzwoniłam domofonem do willi Nowaków.

– Słucham? – rozległ się głos przez głośnik.

– Dzień dobry, tu Zosia z bloku naprzeciwko… Czy mogłabym porozmawiać z panem Nowakiem?

Po chwili drzwi się otworzyły. Pan Nowak był wysoki, siwy, miał surowe spojrzenie. – O co chodzi? – zapytał chłodno.

Zebrałam się w sobie i opowiedziałam mu wszystko: o mamie, o bracie, o zepsutym aucie. Głos mi się łamał.

Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Myślałam, że zaraz mnie wyśmieje albo zamknie drzwi przed nosem.

– Chodź do środka – powiedział w końcu.

W salonie pachniało kawą i świeżymi kwiatami. Pani Nowakowa spojrzała na mnie zaskoczona.

– Co się stało? – zapytała.

Pan Nowak opowiedział jej wszystko po swojemu: krótko i rzeczowo. Pani Nowakowa spojrzała na mnie łagodniej niż jej mąż.

– Zosiu… Dlaczego wcześniej nie przyszłyście? Przecież mieszkamy tak blisko…

Zacisnęłam pięści. – Mama nie chce nikogo prosić o pomoc. Wstydzi się.

Zapadła cisza. Pan Nowak wstał i podszedł do okna.

– Zosiu… – odezwał się po chwili. – Jutro rano zawiozę twojego brata na rehabilitację swoim autem. A potem pojedziemy razem do warsztatu i zobaczymy, co da się zrobić z waszym fiatem.

Nie wierzyłam własnym uszom.

– Naprawdę? – zapytałam cicho.

– Naprawdę – odpowiedział stanowczo. – Ale mam jeden warunek: powiesz mamie, że to była moja inicjatywa. Nie chcę, żeby czuła się winna czy zobowiązana.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mama nie chciała wierzyć w to, co usłyszała.

– Zosiu… Co ty narobiłaś? – szepnęła.

Ale następnego dnia pan Nowak rzeczywiście zjawił się pod naszym blokiem swoim nowym volvo. Pomógł mamie wsadzić Michała do auta i pojechali razem na rehabilitację. Po południu wrócił jeszcze raz – tym razem zabrał mnie do warsztatu samochodowego.

Mechanik obejrzał fiata i pokręcił głową.

– Tu trzeba wymienić pół silnika…

Pan Nowak nawet nie mrugnął okiem.

– Proszę zrobić wszystko, co trzeba. Koszty proszę przesłać do mnie.

Stałam obok niego jak sparaliżowana.

Przez kolejne dni pan Nowak codziennie pomagał nam z transportem Michała. Jego żona przynosiła nam obiady i rozmawiała z mamą o wszystkim: o pracy, o życiu, o samotności. Okazało się, że ich własny syn zginął kilka lat temu w wypadku samochodowym. Może dlatego tak bardzo chcieli nam pomóc?

Po tygodniu nasz fiat był jak nowy. Pan Nowak odmówił przyjęcia pieniędzy.

– Zosiu… Czasem trzeba po prostu być człowiekiem – powiedział tylko.

Mama długo nie mogła pogodzić się z tym wszystkim. Bała się plotek sąsiadów, bała się wdzięczności, której nie mogła spłacić.

Ale ja wiedziałam jedno: czasem trzeba przełamać dumę i poprosić o pomoc. Bo dobro wraca wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy.

Często zastanawiam się teraz: ilu ludzi wokół nas cierpi w samotności tylko dlatego, że boją się poprosić o wsparcie? Czy naprawdę tak trudno jest wyciągnąć rękę do drugiego człowieka?