Miłość po rozwodzie: Historia Marianny i jej walki o siebie

– Nie rozumiesz, Marianna! To nie jest już to samo! – krzyczał Andrzej, trzaskając drzwiami sypialni. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, a łzy ciekły mi po policzkach. Wtedy jeszcze wierzyłam, że wszystko da się naprawić. Że wystarczy rozmowa, wspólna kolacja, może wyjazd na Mazury. Ale Andrzej był już gdzie indziej – myślami, sercem, a może nawet ciałem.

Po rozwodzie długo nie mogłam się pozbierać. Każdy dzień zaczynał się od pustki i kończył się pustką. Przez lata byłam żoną, matką, kobietą, która kocha bezgranicznie. Taką już jestem – kiedy kocham, to całym sercem, oddając się rodzinie bez reszty. A teraz? Teraz zostałam sama z czterema ścianami i wspomnieniami, które bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Najtrudniej było wieczorami. Siadałam przy stole i patrzyłam na puste krzesło naprzeciwko. Czasem łapałam się na tym, że gotuję dla dwóch osób, chociaż Andrzeja już dawno nie było. Syn – Marcin – był moim jedynym światłem w tym tunelu. Z nim było prościej. To jedyny mężczyzna w życiu kobiety, którego nie sposób przestać kochać.

Marcin po maturze postanowił pomagać ludziom i rozpoczął studia medyczne w Warszawie. Byłam z niego dumna, ale też przerażona. Bałam się, że zostanę zupełnie sama. Kiedy wyjeżdżał, przytulił mnie mocno i powiedział: „Mamo, dasz sobie radę. Jesteś silniejsza niż myślisz”. Uśmiechnęłam się wtedy przez łzy, ale w środku czułam się jak dziecko zgubione we mgle.

Początkowo próbowałam wypełnić pustkę pracą. Zostałam dłużej w bibliotece, gdzie pracowałam od lat. Układałam książki na półkach, rozmawiałam z czytelnikami o nowościach literackich, ale wieczorami wracałam do pustego mieszkania i czułam, jak samotność zaciska mi gardło.

Przyjaciółki mówiły: „Marianna, czas pomyśleć o sobie! Zapisz się na jogę, idź do kina, poznaj kogoś nowego!”. Ale ja nie umiałam. Każda próba wyjścia do ludzi kończyła się paniką albo łzami w toalecie. Czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił z dziurą, której nic nie potrafiło zapełnić.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
– Córeczko, musisz żyć dalej. Andrzej nie wróci. A ty jesteś jeszcze młoda! – powiedziała stanowczo.
– Mamo, ja nie umiem… Nie wiem jak…
– Nauczysz się. Każda kobieta musi kiedyś nauczyć się żyć dla siebie.

Te słowa wracały do mnie przez wiele tygodni. Próbowałam je sobie powtarzać jak mantrę: „Muszę nauczyć się żyć dla siebie”. Ale jak to zrobić po tylu latach życia dla innych?

Z czasem zaczęłam zauważać drobiazgi: promienie słońca wpadające przez okno kuchni, zapach świeżo upieczonego chleba z piekarni za rogiem, śmiech dzieci bawiących się na podwórku. Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku Skaryszewskim. Siadałam na ławce i obserwowałam ludzi – zakochane pary, starsze panie z psami, młode matki z wózkami. Czułam ukłucie zazdrości i żalu, ale też coś nowego – ciekawość życia.

Któregoś dnia spotkałam sąsiadkę z parteru – panią Halinę.
– Marianno, co tak sama siedzisz? Chodź na herbatę! – zaprosiła mnie do siebie.
Usiadłyśmy przy kuchennym stole i rozmawiałyśmy godzinami. Okazało się, że Halina też przeżyła rozwód wiele lat temu.
– Najgorsze są pierwsze miesiące – powiedziała. – Potem człowiek przyzwyczaja się do samotności… albo zaczyna ją lubić.

Zaczęłyśmy spotykać się częściej. Razem chodziłyśmy na zakupy, do kina, nawet na zajęcia z tańca dla dorosłych w domu kultury. Śmiałam się pierwszy raz od miesięcy – szczerze i głośno. Zrozumiałam wtedy, że życie po rozwodzie nie musi być końcem świata.

Ale stare rany nie goją się łatwo. Pewnego wieczoru zadzwonił Andrzej.
– Marianna… Musimy porozmawiać.
Serce mi stanęło.
– O czym?
– O nas… O Marcinie…
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko mojego domu. Andrzej wyglądał inaczej – był zmęczony, postarzały.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho. – Zawiodłem cię jako mąż… jako ojciec…
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę rzucić mu w twarz wszystkie swoje żale i pretensje. Ale zamiast tego powiedziałam:
– Już za późno na przeprosiny, Andrzeju. Muszę nauczyć się żyć bez ciebie.
Wyszedł bez słowa.

Po tej rozmowie poczułam ulgę. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężar, który dźwigałam przez lata. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę budować swojego szczęścia na kimś innym – nawet jeśli kiedyś kochałam go ponad życie.

Marcin wracał do domu coraz rzadziej – studia pochłaniały go całkowicie. Ale za każdym razem pytał:
– Mamo, jesteś szczęśliwa?
Nie umiałam odpowiedzieć od razu. Ale pewnego dnia spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:
– Uczę się być szczęśliwa… po swojemu.

Dziś wiem jedno: życie po rozwodzie to nie koniec świata. To początek czegoś nowego – trudnego, bolesnego, ale też pełnego nadziei. Czy można nauczyć się kochać siebie tak samo mocno jak kiedyś kochało się rodzinę? Czy samotność to przekleństwo czy może szansa na odkrycie siebie na nowo?

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: „Czy jestem gotowa zacząć od nowa?” Może nigdy nie będę gotowa w stu procentach… Ale chyba właśnie o to chodzi w życiu – żeby próbować mimo wszystko.