Teściowa wprowadza się do nas – czy można uratować rodzinę, gdy wszystko się wali?

– Nie dam rady, Michał! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami od łazienki. Woda w kranie szumiała głośniej niż zwykle, jakby chciała zagłuszyć moje łzy. Wciąż słyszałam w głowie słowa teściowej: „Kochani, nie mam wyjścia. Muszę się do was wprowadzić.”

To był zwykły wtorkowy wieczór. Siedzieliśmy przy stole, dzieci odrabiały lekcje, a ja próbowałam zapanować nad chaosem dnia codziennego. Telefon zadzwonił. Michał odebrał i po chwili jego twarz pobladła. – Mama… – powiedział cicho. – Straciła mieszkanie. Nie ma gdzie iść.

Wiedziałam, co to oznacza. Przez lata starałam się być dobrą synową. Tolerowałam jej uwagi o moim gotowaniu, o tym, jak wychowuję dzieci, jak prowadzę dom. Ale wizja wspólnego mieszkania… To była granica, której nie chciałam przekraczać.

– Aniu, ona nie ma nikogo – tłumaczył Michał, gdy próbowałam mu wyjaśnić, że to zniszczy naszą rodzinę. – Przecież to moja matka.

– A ja? Ja się nie liczę? – zapytałam z rozpaczą. – Nasze dzieci? Nasza prywatność?

Michał milczał. Wiedziałam, że jest rozdarty. Zawsze był między młotem a kowadłem – między mną a swoją matką. Ale tym razem czułam, że przegram.

Teściowa przyjechała tydzień później z dwoma walizkami i miną męczennicy. Już pierwszego dnia zaczęła „porządkować” kuchnię. – Aniu, tu trzymasz przyprawy? To zupełnie niepraktyczne – powiedziała z uśmiechem, który miał być uprzejmy, ale czułam w nim nutę pogardy.

Dzieci były zdezorientowane. Zosia zaczęła zamykać się w swoim pokoju, a Kuba coraz częściej wychodził do kolegów. Michał wracał późno z pracy. A ja… Ja czułam się jak intruz we własnym domu.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę teściowej z Michałem:
– Synku, Ania chyba nie radzi sobie z domem. Może powinnam częściej gotować obiady?
– Mamo, proszę…
– Przecież widzę, jak dzieci są zaniedbane.

Zacisnęłam pięści. To był cios poniżej pasa. Przez lata starałam się być najlepszą matką i żoną, a teraz ktoś podważał wszystko, co robiłam.

Napięcie rosło z każdym dniem. Zaczęliśmy się z Michałem kłócić o drobiazgi: o to, kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy, kto odbierze dzieci ze szkoły. Ale tak naprawdę kłóciliśmy się o nią – o teściową, która przejęła kontrolę nad naszym życiem.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam ją w mojej sypialni.
– Co pani tu robi? – zapytałam ostro.
– Chciałam tylko posprzątać…
– Proszę nie wchodzić do mojego pokoju bez pytania!

Wybiegłam na balkon i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się upokorzona i bezsilna.

Wieczorem usiedliśmy z Michałem przy stole.
– Tak dalej być nie może – powiedziałam cicho. – Albo ona się wyprowadzi, albo ja.
Michał spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Aniu… Nie każ mi wybierać.

Przez kolejne dni atmosfera była nie do zniesienia. Dzieci zaczęły mieć problemy w szkole. Zosia przestała jeść śniadania, Kuba zamknął się w sobie. Ja chodziłam jak cień.

W końcu zebrałam się na odwagę i porozmawiałam z teściową.
– Pani Halino… Proszę mnie wysłuchać. Ja naprawdę staram się pani pomóc, ale nie mogę żyć pod jednym dachem z kimś, kto mnie nie szanuje.
Teściowa spojrzała na mnie chłodno.
– Myślisz tylko o sobie. Ja straciłam wszystko.
– Ja też tracę wszystko! – wybuchłam. – Mój dom, rodzinę, spokój…

Po tej rozmowie teściowa zaczęła szukać mieszkania socjalnego. Michał był przygnębiony i obwiniał mnie o rozpad rodziny. Dzieci pytały: „Mamo, dlaczego babcia musi odejść?”

Nie wiem, czy postąpiłam dobrze. Może powinnam była być bardziej wyrozumiała? Może to ja jestem egoistką?

Czasem patrzę na zdjęcia sprzed kilku miesięcy i zastanawiam się: czy można było uratować naszą rodzinę? Czy naprawdę musiałam wybierać między sobą a teściową? Co wy byście zrobili na moim miejscu?