Przestałam wspierać syna finansowo i straciłam kontakt z wnuczką. Czy naprawdę byłam tylko portfelem?
– Mamo, ale przecież zawsze mi pomagałaś! – głos Pawła drżał, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu. Stał w moim małym pokoju, wśród starych zdjęć i książek, które zbierałam przez lata. Wnuczka, Zosia, bawiła się w kącie klockami Lego, nieświadoma napięcia.
– Paweł, ja już nie mogę… – wyszeptałam. – Mam tylko tę emeryturę. Ledwo starcza mi na leki i rachunki. Nie dam rady płacić za wasze mieszkanie.
Spojrzał na mnie z wyrzutem. – To co ja mam zrobić? Kredyt sam się nie spłaci! Zosia potrzebuje nowych butów, a Marta…
– Przepraszam, synku. Naprawdę nie mogę – powtórzyłam, czując łzy pod powiekami.
Nie odpowiedział. Wziął Zosię za rękę i wyszedł. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.
To był ostatni raz, kiedy widziałam moją wnuczkę.
Od tamtej pory minął rok. Każdego dnia patrzę na telefon, czekając na wiadomość od Pawła. Czasem łudzę się, że może zadzwoni, zapyta, jak się czuję. Ale telefon milczy. Na Facebooku widzę zdjęcia Zosi – rośnie jak na drożdżach, już bez dwóch mlecznych zębów. Uśmiecha się do obiektywu, a obok niej Marta, moja synowa. Ani śladu mnie.
Często wracam myślami do czasów, kiedy Paweł był mały. Byliśmy sami – jego ojciec odszedł, gdy Paweł miał trzy lata. Pracowałam w szkole jako woźna, a po południu sprzątałam klatki schodowe. Każdą złotówkę odkładałam na jego przyszłość. Kiedy zachorował na zapalenie płuc i trzeba było kupić drogie leki, sprzedałam obrączkę po mamie.
Pamiętam jego uśmiech, kiedy dostał pierwsze rolki. Pamiętam łzy szczęścia, gdy dostał się na studia w Warszawie. Pomagałam mu wtedy jak mogłam – wysyłałam paczki z jedzeniem, czasem pieniądze na czynsz. Nigdy nie prosił o wiele, ale wiedziałam, że bez mojej pomocy nie da sobie rady.
Kiedy poznał Martę i powiedział mi o ślubie, byłam szczęśliwa. Pomogłam im urządzić mieszkanie – sprzedałam działkę po rodzicach i dołożyłam się do wkładu własnego na kredyt. Byłam dumna z Pawła. Myślałam, że teraz będzie już tylko lepiej.
Ale życie napisało inny scenariusz.
Po narodzinach Zosi coraz częściej prosili mnie o pieniądze. Najpierw na wózek, potem na remont pokoju dziecięcego, potem na przedszkole prywatne. Nie narzekałam – przecież to moja rodzina! Ale kiedy przeszłam na emeryturę i zdrowie zaczęło szwankować, musiałam powiedzieć „dość”.
Początkowo Paweł dzwonił rzadziej. Potem przestał odbierać moje telefony. Marta pisała chłodne SMS-y: „Nie możemy przyjechać, Zosia chora” albo „Mamy dużo pracy”. Przestałam być zapraszana na urodziny wnuczki. W święta siedziałam sama przy stole.
Sąsiadka z naprzeciwka mówiła: – Pani Halinko, niech pani zadzwoni do syna! Może coś się stało?
Dzwoniłam. Bez skutku.
Czasem myślę, że może przesadziłam. Może powinnam była jeszcze raz pomóc? Może powinnam sprzedać złoty pierścionek po babci? Ale potem przypominam sobie słowa lekarza: „Pani Halino, musi pani dbać o siebie. Bez leków będzie ciężko”.
W moim bloku mieszka wiele starszych kobiet takich jak ja. Spotykamy się czasem na ławce pod klatką i rozmawiamy o dzieciach i wnukach. Jedna z nich powiedziała mi ostatnio:
– Mój syn też przestał przyjeżdżać, jak przestałam dawać mu pieniądze. Teraz widuję go tylko na zdjęciach w internecie.
Czy to już taka nasza starość? Czy dzieci naprawdę widzą w nas tylko portfel?
W nocy długo nie mogę zasnąć. Przeglądam stare zdjęcia Pawła – uśmiechniętego chłopca z rozbitym kolanem i dorosłego mężczyznę w garniturze ślubnym. Tyle dla niego zrobiłam…
Czasem wyobrażam sobie, że pewnego dnia zadzwoni dzwonek do drzwi i zobaczę Zosię z bukietem kwiatów:
– Babciu! Tęskniłyśmy za tobą!
Ale wiem, że to tylko marzenie.
Ostatnio spotkałam Martę w sklepie spożywczym. Przeszła obok mnie bez słowa, udając że mnie nie widzi. Poczułam się jak powietrze.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Basia z sąsiedniego bloku:
– Halinka, nie przejmuj się! Masz nas! Przyjdź jutro na herbatę.
To miłe… Ale to nie to samo co rodzina.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę byłam dla Pawła tylko źródłem pieniędzy? Czy gdybym miała więcej do zaoferowania niż emeryturę i ciepły obiad, byłoby inaczej?
Może powinnam napisać do niego list? Może powinnam przeprosić?
A może to on powinien pierwszy wyciągnąć rękę?
Czy ktoś z was też czuje się czasem tak bardzo niepotrzebny własnym dzieciom? Czy naprawdę rodzic jest ważny tylko wtedy, gdy może coś dać?