Zakochana w ciemno: Jak nie posłuchałam mamy i straciłam wszystko
— Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu! — krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni. W powietrzu wisiał zapach świeżo parzonej kawy i napięcie, które można było kroić nożem. Mama stała przy oknie, zaciśnięte usta i wzrok wbity w podwórko, jakby tam szukała odpowiedzi na pytania, których bała się zadać.
— Zosiu, ja tylko chcę twojego dobra. Ten Bartek… coś mi w nim nie pasuje. — Jej głos był cichy, ale stanowczy. — Nie widzisz, że on patrzy na ciebie tylko wtedy, gdy mówisz o swoim mieszkaniu?
Poczułam, jak serce wali mi w piersi. Bartek… Mój Bartek. Poznałam go w kawiarni na rogu ulicy Piłsudskiego. Siedziałam sama przy stoliku, przeglądając notatki do pracy magisterskiej. On podszedł, zapytał, czy może się przysiąść. Był inny niż wszyscy chłopcy, których próbowała mi przedstawiać mama — nie miał wyprasowanej koszuli ani gładkich słów na ustach. Był prawdziwy. Tak wtedy myślałam.
— Mamo, on mnie kocha! — wykrzyknęłam, czując łzy napływające do oczu. — Nie każdy facet jest taki jak tata!
Mama odwróciła się powoli. Jej spojrzenie było pełne bólu i troski.
— Zosiu… Ja wiem, że chcesz być szczęśliwa. Ale czasem trzeba patrzeć sercem i rozumem jednocześnie.
Wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby. Na klatce schodowej czekał Bartek. Uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie mocno.
— Co tam twoja mama? — zapytał lekko drwiącym tonem.
— Nic… Po prostu się martwi — odpowiedziałam cicho.
— Daj spokój, Zośka. Przecież jesteśmy dorośli. — Pocałował mnie w czoło. — Chodźmy do ciebie.
Mieszkanie odziedziczyłam po babci. Małe, dwupokojowe na Pradze. Mama zawsze powtarzała, że to mój największy skarb i że muszę na nie uważać. Bartek od początku był nim zachwycony.
— Ale tu masz przestrzeń! — powiedział pierwszego dnia, kiedy przekroczył próg. — Wiesz, ile ludzi marzy o takim miejscu?
Zignorowałam ukłucie niepokoju. Przecież to normalne, że mu się podobało.
Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Bartek miał mnóstwo pomysłów na „ulepszenie” mieszkania: nowa kanapa, telewizor na ścianie, nawet wymiana zamków „dla bezpieczeństwa”.
— Po co ci te stare zamki? — pytał pewnego wieczoru. — Przecież teraz mieszkamy tu razem.
Mieszkamy razem… To brzmiało tak dobrze. Czułam się kochana i potrzebna jak nigdy wcześniej.
Mama coraz rzadziej dzwoniła. Kiedy już się odzywała, rozmowy kończyły się kłótnią lub moim płaczem.
— Zosiu, widziałam Bartka z jakąś dziewczyną pod twoim blokiem — powiedziała pewnego dnia przez telefon.
— Mamo! Przestań mnie kontrolować! — wrzasnęłam i rozłączyłam się.
Bartek tłumaczył się śmiechem:
— To koleżanka z pracy! Przecież nie będę się tłumaczył z każdego spotkania.
Chciałam wierzyć. Musiałam wierzyć.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W mieszkaniu panowała cisza. Weszłam do sypialni i zobaczyłam Bartka siedzącego na łóżku z laptopem.
— Co robisz? — zapytałam.
— Szukam ofert wynajmu… Myślałem, że może byśmy to mieszkanie wynajęli komuś i przeprowadzili się do większego? — rzucił niby od niechcenia.
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie wiruje.
— Ale… przecież to moje mieszkanie…
Bartek spojrzał na mnie chłodno:
— No właśnie! Twoje! A ja co? Zawsze będę tylko gościem?
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się słowa mamy: „Patrz sercem i rozumem jednocześnie”.
Kilka dni później znalazłam w jego kurtce klucze do mieszkania z przywieszką „Agnieszka”.
— Kto to jest Agnieszka? — zapytałam drżącym głosem.
Bartek wzruszył ramionami:
— Koleżanka z pracy…
Nie wytrzymałam. Wybiegłam z mieszkania i pojechałam do mamy. Otworzyła mi drzwi bez słowa, a ja rzuciłam się jej w ramiona i rozpłakałam jak dziecko.
— Mamo… miałaś rację…
Przez kolejne tygodnie próbowałam poskładać swoje życie na nowo. Bartek wyprowadził się bez słowa pożegnania, zostawiając po sobie tylko kilka ubrań i mnóstwo bólu.
Mama była przy mnie każdego dnia. Gotowała mi rosół, głaskała po włosach i powtarzała:
— Czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby nauczyć się latać.
Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę inną kobietę. Silniejszą, ostrożniejszą… ale też bardziej samotną.
Czy naprawdę musimy ranić tych, którzy nas kochają najbardziej? Czy miłość zawsze musi boleć? Może powinnam była słuchać mamy… Ale czy wtedy nauczyłabym się czegoś o sobie?