Między marzeniami a oczekiwaniami: Historia Leny z małego miasta
— Lenka, nie trzep językiem jak młynkiem. Najważniejsze, aby dobrze wyjść za mąż. W każdym przypadku skorzystasz — powtarzała ciotka Halina, stukając palcem w blat kuchennego stołu. Siedziałam wtedy na taborecie, z nogami podciągniętymi pod brodę, i patrzyłam przez okno na szarą ulicę naszego miasteczka. W powietrzu unosił się zapach smażonych placków ziemniaczanych i starego mydła. Miałam siedemnaście lat i czułam, jakby świat był za szybą, a ja nie mogłam się do niego dostać.
Mama stała przy kuchence, mieszając zupę. — Córciu, mamy tu dobry uniwersytet. Po co tam jechać? Warszawa to nie miejsce dla takich jak my — powiedziała cicho, ale stanowczo. Tata tylko chrząknął zza gazety, jakby nie chciał się mieszać.
Od zawsze byłam ich oczkiem w głowie. Jedyna córka, wychuchana, wychwalana na każdym kroku. W szkole nauczyciele mówili: „Lena jest taka zdolna, taka grzeczna”. Ale ja czułam się jak ptak zamknięty w klatce. Marzyłam o wielkim mieście, o tłumie ludzi, o tym, żeby być kimś więcej niż tylko „dobrą córką”.
— Mamo, ja chcę spróbować. Chcę zobaczyć świat! — wybuchłam pewnego wieczoru. — Nie chcę całe życie patrzeć na te same twarze i słuchać tych samych plotek.
Mama spojrzała na mnie z bólem w oczach. — A co będzie, jak ci się nie uda? Jak wrócisz z podkulonym ogonem?
— To przynajmniej będę wiedziała, że próbowałam — odpowiedziałam drżącym głosem.
Ciotka Halina tylko prychnęła. — Dobrze wyjść za mąż, to jest sztuka! Zobacz na Krysię — ma męża z własnym sklepem i nie musi się martwić o jutro.
Ale ja nie chciałam być jak Krysia. Chciałam być jak te kobiety z gazet: pewne siebie, niezależne, uśmiechnięte. Chciałam studiować psychologię w Warszawie i poznawać ludzi z całej Polski.
Przez całą zimę zbierałam ulotki uczelni, czytałam fora internetowe i pisałam listy motywacyjne. Tata czasem przynosił mi czekoladę i mówił: — Nie przejmuj się mamą, ona się boi o ciebie.
W końcu nadszedł dzień matury. Drżały mi ręce, kiedy podpisywałam arkusz. Po egzaminach zamknęłam się w pokoju i czekałam na wyniki rekrutacji. Kiedy przyszła wiadomość z Warszawy, serce mi stanęło.
— Przyjęli mnie! — krzyknęłam przez łzy radości.
Mama usiadła ciężko na krześle. — I co teraz? Zostawisz nas?
— Nie zostawiam was. Chcę tylko spróbować żyć po swojemu.
Przez całe lato atmosfera w domu była napięta jak struna. Sąsiadki szeptały pod oknem: „Zobaczysz, wróci z płaczem”, „Po co jej to?”. Tata coraz częściej wychodził na długie spacery.
W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Mama spakowała mi słoiki z ogórkami i domowy chleb. Ciotka Halina dała mi różaniec i powiedziała: — Jak ci tam nie wyjdzie, pamiętaj: zawsze możesz wrócić i znaleźć sobie porządnego chłopa.
Warszawa przywitała mnie hałasem tramwajów i zapachem kawy z dworcowej kawiarni. Wynajęłam pokój z dwiema dziewczynami: Magdą z Gdańska i Anią z Lublina. Były inne niż ja — pewne siebie, głośne, wiedziały czego chcą.
Na początku czułam się zagubiona. Zgubiłam się w metrze, płakałam po nocach do poduszki. Ale potem zaczęłam poznawać ludzi: studentów z różnych stron Polski, wykładowców z pasją. Zakochałam się w chłopaku z roku — Pawle. Był inny niż chłopcy z mojego miasta: czytał książki, chodził ze mną na spacery po Starym Mieście.
Po kilku miesiącach zadzwoniła mama.
— Lena, wrócisz na święta?
— Tak, mamo.
— Przywieź tego swojego chłopaka. Zobaczymy, czy taki mądry.
Bałam się tego spotkania bardziej niż egzaminów. Paweł był miły, ale nie rozumiał naszych zwyczajów. Mama patrzyła na niego podejrzliwie, ciotka Halina wypytywała o zarobki jego rodziców.
Po kolacji mama powiedziała mi szeptem:
— On cię zostawi. Tacy chłopcy nie żenią się z dziewczynami ze wsi.
— Mamo! Warszawa to nie koniec świata!
Po powrocie do stolicy zaczęły się kłopoty finansowe. Stypendium ledwo starczało na czynsz i jedzenie. Paweł coraz częściej znikał na imprezach ze znajomymi. Czułam się samotna i zagubiona.
Pewnego dnia zadzwoniła ciotka Halina:
— No i co? Mówiłam! Lepiej było znaleźć sobie porządnego chłopa u nas!
Zacisnęłam zęby i postanowiłam nie poddawać się. Znalazłam pracę w kawiarni niedaleko uczelni. Pracowałam po nocach, uczyłam się do egzaminów i płakałam ze zmęczenia.
Paweł odszedł do innej dziewczyny. Mama powiedziała tylko:
— A nie mówiłam?
Ale ja już nie byłam tą samą Leną co kiedyś. Przetrwałam najgorsze chwile sama. Skończyłam studia z wyróżnieniem i dostałam pracę w poradni psychologicznej.
Dziś patrzę na swoje życie i zastanawiam się: czy warto było tyle walczyć? Czy gdybym została w domu i wyszła za mąż za syna sąsiadki, byłabym szczęśliwsza?
Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania. Ale wiem jedno: czasem trzeba złamać serce rodzicom i rozczarować ciotki, żeby odnaleźć siebie. Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną?