Nie rób tego dla syna. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie – historia Magdy z Gdańska
– Magda, nie rób tego dla mojego syna. Przestań. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie. – Te słowa Michała rozdarły mnie na pół, choć wypowiedział je cicho, niemal szeptem, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie w kuchni jego matki. W tej samej kuchni, gdzie jeszcze godzinę wcześniej jego matka, pani Zofia, patrzyła na mnie z takim chłodem, że miałam ochotę uciec.
Ale cofnijmy się o kilka miesięcy. Byłam wtedy pielęgniarką na oddziale dziecięcym w szpitalu w Gdańsku. Samotna, po trzydziestce, z bagażem kompleksów i rodzinnych rozczarowań. Wychowywałam się w małym mieszkaniu na Przymorzu – mama zawsze powtarzała, że „lepiej być samą niż z byle kim”, a tata odszedł, zanim nauczyłam się czytać. Zawsze byłam tą „grubszą”, „dziwną”, „za cichą” dziewczyną. W szkole podstawowej dzieci śmiały się ze mnie, bo nosiłam okulary i miałam wiecznie tłuste włosy – mama oszczędzała na wszystkim, nawet na szamponie.
W liceum próbowałam się zmienić – schudłam, zaczęłam się malować, ale wciąż czułam się niewidzialna. Chłopcy wybierali inne dziewczyny. Moja przyjaciółka Ola miała chłopaka już w pierwszej klasie, a ja byłam jej powierniczką i słuchaczką. Potem przyszły studia pielęgniarskie i praca – tam przynajmniej czułam się potrzebna. Pacjenci mnie lubili, dzieci ufały mi bardziej niż lekarzom.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego popołudnia. Na oddział trafił siedmioletni chłopiec z zapaleniem płuc – Bartek. Był cichy, zamknięty w sobie, ale miał w oczach coś znajomego – strach przed światem. Jego ojciec przychodził codziennie, przynosił mu książki i układał klocki LEGO na szpitalnym stoliku. Michał był inny niż inni ojcowie – nie narzekał, nie krzyczał na personel, nie domagał się specjalnego traktowania. Po prostu był.
Któregoś dnia Bartek poprosił mnie, żebym została z nim dłużej po dyżurze. Michał podziękował mi wtedy tak szczerze, że poczułam ciepło w sercu pierwszy raz od lat. Zaczęliśmy rozmawiać – najpierw o Bartku, potem o życiu. Okazało się, że Michał jest wdowcem – jego żona zginęła w wypadku samochodowym dwa lata wcześniej. Został sam z synem i matką, która pomagała mu jak mogła.
Zaczęliśmy spotykać się poza szpitalem – najpierw na kawie w kawiarni przy ul. Długiej, potem na spacerach po plaży w Brzeźnie. Bartek polubił mnie od razu – rysował dla mnie laurki i opowiadał o swoich marzeniach. Michał był ostrożny – widziałam to w jego oczach. Bał się zaufać, bał się zranić siebie i syna.
Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie na obiad. Jego matka patrzyła na mnie jak na intruza. – Magda, a czym ty się właściwie zajmujesz? – zapytała z udawaną uprzejmością.
– Jestem pielęgniarką na oddziale dziecięcym.
– Aha… – jej mina mówiła wszystko: „czyli nie jesteś lekarzem”.
Przez cały obiad czułam jej wzrok na sobie. Bartek próbował rozładować atmosferę:
– Babciu, Magda zna wszystkie dinozaury! Nawet lepiej niż ja!
Pani Zofia uśmiechnęła się chłodno:
– To bardzo ciekawe hobby.
Po obiedzie Michał zaproponował spacer po parku Oliwskim. Szliśmy obok siebie w milczeniu.
– Przepraszam za mamę – powiedział nagle. – Ona… ona nie potrafi zaakceptować zmian.
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho.
– Nie chcę cię ranić… Nie wiem, czy jestem gotowy na coś więcej.
Te słowa bolały bardziej niż wszystkie kpiny z dzieciństwa. Ale wracałam tam jeszcze kilka razy – dla Bartka, który coraz częściej pytał: „Magda, przyjdziesz jutro?” Dla Michała, który czasem patrzył na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie miał odwagi.
W końcu przyszła Wigilia. Michał zaprosił mnie do siebie – „Bartek bardzo by chciał” – napisał w SMS-ie. Kupiłam skromny prezent i poszłam z duszą na ramieniu. Przy stole pani Zofia była jeszcze bardziej oschła niż zwykle:
– U nas zawsze była rodzina przy stole…
Michał spojrzał na nią ostro:
– Mamo, Magda jest częścią naszego życia.
Ona tylko wzruszyła ramionami.
Po kolacji Bartek wyciągnął mnie do swojego pokoju:
– Magda, chciałbym mieć taką mamę jak ty.
Zatkało mnie. Michał usłyszał te słowa i nagle wyszedł z pokoju.
Znalazłam go w kuchni – stał przy oknie i palił papierosa.
– Nie rób tego dla mojego syna. Przestań. Będę mieć nadzieję, a ty nie pokochasz mnie…
Patrzyłam na niego długo:
– A jeśli już cię kocham? Jeśli chcę być tu nie tylko dla Bartka?
Odwrócił się do mnie powoli:
– Nie wiem, czy potrafię jeszcze zaufać…
Wróciłam do domu rozbita. Mama zadzwoniła:
– I co? Znowu cię nie docenili? Po co się starasz?
– Bo chcę być szczęśliwa…
– Szczęście to iluzja, Magda. Lepiej być samą niż cierpieć przez innych.
Nie spałam całą noc. Rano zadzwoniła pani Zofia:
– Magda… Bartek pyta o ciebie od rana. Michał jest zamknięty w sobie jak nigdy wcześniej. Może… może powinnaś przyjść?
Poszłam tam bez zastanowienia.
Bartek rzucił mi się na szyję:
– Magda! Bałem się, że już nie przyjdziesz!
Michał patrzył na nas z progu:
– Przepraszam za wczoraj… Ja po prostu boję się stracić kolejny raz kogoś bliskiego.
Usiadłam obok niego:
– Ja też się boję… Ale może warto spróbować?
Od tego dnia zaczęliśmy budować coś razem – powoli, ostrożnie, z lękiem i nadzieją jednocześnie. Pani Zofia długo nie mogła zaakceptować mojej obecności – często dawała mi do zrozumienia, że jestem tylko „pielęgniarką”, że „Bartek potrzebuje prawdziwej matki”.
Pewnego dnia usiadła naprzeciwko mnie przy herbacie:
– Wiesz… ja też kiedyś byłam sama z dzieckiem. Mój mąż wyjechał do Niemiec i nigdy nie wrócił. Bałam się każdej nowej kobiety w życiu mojego syna… Ale widzę, że Bartkowi dobrze z tobą.
Popatrzyłam jej prosto w oczy:
– Nie chcę nikogo zastępować ani nikomu zabierać rodziny. Chcę być częścią waszego życia… jeśli mi pozwolicie.
Z czasem pani Zofia zaczęła traktować mnie cieplej – pomagałyśmy sobie nawzajem w kuchni, rozmawiałyśmy o życiu i samotności kobiet w Polsce. Michał coraz częściej łapał mnie za rękę przy innych ludziach; Bartek mówił do mnie „mamo” coraz śmielej.
Ale lęk pozostał – czy naprawdę jestem tu kochana? Czy Michał pokocha mnie taką jaką jestem? Czy ja sama potrafię zaakceptować siebie?
Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy warto było tyle razy ryzykować serce dla cudzej rodziny? Czy szczęście to naprawdę tylko iluzja? A może każda z nas musi sama sobie odpowiedzieć: ile jesteśmy warte bez cudzej akceptacji?