Zimny poranek, gorące serce: Historia Elżbiety Krajewskiej
Zimny poranek. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrzona w parującą herbatę, gdy zadzwonił telefon. Zawsze bałam się dźwięku telefonu o tej porze. – Mamo, nie wrócę dziś na noc – usłyszałam głos mojego syna, Michała. – Co się stało? – zapytałam od razu, czując jak serce podchodzi mi do gardła. – Po prostu… nie pytaj. Potrzebuję czasu.
Odstawiłam kubek na blat i przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Michał nigdy tak nie mówił. Zawsze był moim oczkiem w głowie, moją dumą i jedynym powodem do uśmiechu po śmierci męża. Od tamtej chwili czułam, że coś się zmienia, coś nieodwracalnie pęka w naszej rodzinie.
Mój mąż, Andrzej, odszedł nagle dwa lata temu. Zawał. Zostawił mnie z dorastającym synem i domem pełnym wspomnień. Przez długi czas żyliśmy jakby na autopilocie – ja w pracy w bibliotece, Michał w szkole i przy komputerze. Ale zawsze wracał na noc. Zawsze mówił mi, gdzie jest.
Tego dnia nie wrócił.
Przez całą noc siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta i modląc się, żeby wrócił cały i zdrowy. Nad ranem zadzwoniła moja siostra, Teresa. – Elka, co się dzieje? Wyglądasz jak cień człowieka! – krzyknęła przez słuchawkę. – Michał nie wrócił na noc – wyszeptałam. – Może ma dziewczynę? – próbowała żartować. Ale ja wiedziałam, że to coś poważniejszego.
Kiedy Michał wrócił następnego dnia, był blady i roztrzęsiony. – Gdzie byłeś? – zapytałam ostrożnie. – U Pawła… Nie chciałem cię martwić. – To czemu nie zadzwoniłeś? – Bo ty zawsze wszystko komplikujesz! – wybuchnął nagle. – Nigdy mnie nie słuchasz! Zawsze tylko twoje zasady!
Zatkało mnie. Michał nigdy wcześniej tak się do mnie nie odezwał. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jego oczach widziałam gniew i rozczarowanie.
Od tego dnia zaczęły się nasze kłótnie. O wszystko: o szkołę, o porządek w pokoju, o to, z kim się spotyka. Czułam się coraz bardziej bezradna. Próbowałam rozmawiać z nim spokojnie, tłumaczyć, że martwię się o niego, ale on tylko trzaskał drzwiami i wychodził z domu.
– Elżbieta, musisz mu dać więcej swobody – powtarzała mi Teresa podczas naszych cotygodniowych spotkań przy kawie. – On już nie jest dzieckiem.
Ale jak miałam mu zaufać? Po śmierci Andrzeja wszystko było na mojej głowie: rachunki, dom, wychowanie syna. Bałam się, że jeśli odpuszczę choć na chwilę, wszystko się rozpadnie.
Pewnego dnia Michał przyszedł do domu z podbitym okiem. – Co się stało? – zapytałam przerażona. – Nic cię to nie obchodzi! – krzyknął i zamknął się w pokoju.
Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Pawła, jego najlepszego przyjaciela. – Pani Elżbieto… Michał pokłócił się z jakimś chłopakiem pod szkołą… O dziewczynę…
Serce mi pękło. Zrozumiałam wtedy, że mój syn dorasta i przeżywa swoje pierwsze dramaty miłosne i rozczarowania. Ale dlaczego nie chciał ze mną o tym rozmawiać?
Wieczorem usiadłam pod jego drzwiami i zaczęłam mówić: – Michał… Wiem, że ci ciężko. Mnie też jest ciężko bez taty…
Przez chwilę było cicho, a potem usłyszałam cichy szloch po drugiej stronie drzwi.
– Mamo… Ja już nie wiem kim jestem… Wszystko mnie przerasta…
Otworzyłam drzwi i przytuliłam go mocno.
Od tego dnia zaczęliśmy rozmawiać więcej. Nie było łatwo – czasem kłóciliśmy się jeszcze bardziej niż wcześniej, czasem płakaliśmy razem przy stole nad herbatą.
Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie matka dziewczyny Michała – pani Jadwiga. – Pani Elżbieto… Musimy porozmawiać o naszych dzieciach…
Okazało się, że dziewczyna Michała jest w ciąży.
Świat zawirował mi przed oczami.
– Jak to możliwe? Przecież on ma dopiero siedemnaście lat! – krzyknęłam do słuchawki.
– Proszę zachować spokój… Moja córka też jest przerażona…
Następne dni były jak koszmar na jawie. Michał zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Ja chodziłam po domu jak cień człowieka.
W końcu usiedliśmy razem przy stole: ja, Michał i jego dziewczyna, Julia.
– Co zamierzacie zrobić? – zapytałam drżącym głosem.
– Nie wiem… Nie chcemy tego dziecka… Ale boimy się powiedzieć rodzicom Julii…
Patrzyłam na nich i widziałam w nich siebie sprzed lat: zagubioną dziewczynę i chłopaka zbyt młodego na ojcostwo.
– Cokolwiek zdecydujecie… będę was wspierać – powiedziałam w końcu przez łzy.
To był początek nowego etapu w naszym życiu. Julia zdecydowała się urodzić dziecko i zamieszkać z nami na jakiś czas. Moja siostra Teresa była oburzona: – Oszalałaś?! Bierzesz na siebie odpowiedzialność za cudze dziecko?
– To nie jest cudze dziecko… To wnuk mojego serca – odpowiedziałam jej wtedy.
W domu zrobiło się ciasno i głośno. Julia płakała po nocach z bólu i strachu przed przyszłością. Michał próbował być odpowiedzialny, ale często uciekał do kolegów lub zamykał się w swoim świecie gier komputerowych.
Pewnego dnia wybuchła awantura:
– Ty nic nie rozumiesz! – krzyczała Julia do Michała. – Myślisz tylko o sobie!
– Przestań! Mam dość tego wszystkiego!
– Cisza! – przerwałam im stanowczo. – Jeśli chcecie być rodziną, musicie nauczyć się rozmawiać!
Wtedy Julia wybiegła z domu trzaskając drzwiami.
Znalazłam ją później na ławce przed blokiem, skuloną i zapłakaną.
– Boję się… Nie chcę być sama…
Przytuliłam ją mocno.
– Nie jesteś sama. Masz mnie.
Po narodzinach małego Antosia wszystko się zmieniło jeszcze bardziej. Były dni pełne radości i dumy, ale też noce pełne płaczu i zmęczenia.
Michał powoli dorastał do roli ojca. Julia zaczęła chodzić do szkoły wieczorowej, a ja wróciłam do pracy na pół etatu.
Czasem siadałam wieczorem przy oknie z kubkiem herbaty i myślałam: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam lepiej przygotować syna do życia?
Ale potem słyszałam śmiech Antosia dobiegający z pokoju obok i wiedziałam jedno: życie nigdy nie jest takie, jak sobie wymarzymy. Ale jeśli mamy odwagę kochać mimo wszystko – nawet wtedy, gdy boli najbardziej – możemy przetrwać wszystko.
Czy wy też czasem czujecie się zagubieni w swojej rodzinie? Czy potraficie przebaczać bliskim ich błędy? A może to właśnie te błędy czynią nas silniejszymi?