Cień winy: Historia Krzyśka i Marka z mazurskiej wsi

– Nie zrobicie mi nic. To nie moja wina – wyszeptał z przestrachem Krzysiek, stojąc pod starą lipą na skraju wsi. Jego głos drżał, a dłonie zaciskały się na poręczy ławki, jakby tylko ona mogła go uratować przed tym, co miało nadejść. W powietrzu unosił się zapach skoszonej trawy i rozgrzanego asfaltu, ale dla mnie – Marka – wszystko to było jakby za mgłą. Stałem naprzeciwko niego, zaciśnięte pięści i gniew w oczach. Obok mnie moja żona, Ania, próbowała mnie powstrzymać, szepcząc: „Zostaw go, Marek, to nie rozwiąże problemu”.

Początek czerwca przyniósł upalne, letnie klimaty. Ludzie, spragnieni kontaktu z naturą, uciekali z zakurzonych, dusznych miast na działki, na wieś, na Mazury. My też – ja, Ania i nasza córka Zosia – wyruszyliśmy wczesnym rankiem na weekend do małej wsi pod Giżyckiem, gdzie dorastałem i gdzie mieszkała jeszcze moja matka. Miał to być spokojny czas, odpoczynek od miejskiego zgiełku i problemów. Ale los miał inne plany.

Już pierwszego dnia po przyjeździe poczułem dziwne napięcie. Sąsiedzi patrzyli na nas jakoś inaczej – niby z uśmiechem, ale w ich oczach czaiła się nieufność. Wieczorem usiedliśmy z matką przy stole pod jabłonią. Rozmawialiśmy o dawnych czasach, o tym jak to było kiedyś lepiej, prościej. Wtedy przyszedł Krzysiek – mój dawny przyjaciel z dzieciństwa. Był blady, spocony i wyraźnie zdenerwowany.

– Marek… muszę z tobą pogadać – powiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.

Zgodziłem się bez słowa. Poszliśmy na spacer nad jezioro. Krzysiek milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu wybuchnął:

– To nie ja! Przysięgam! Nie zrobiłem tego!

Patrzyłem na niego zdezorientowany.

– O czym ty mówisz?

– O tej kradzieży u Kowalskich… Wszyscy myślą, że to ja. Bo byłem tam ostatni… Ale ja nic nie ukradłem!

Wiedziałem o tej sprawie – tydzień wcześniej ktoś okradł dom naszych sąsiadów. Zginęły pieniądze i biżuteria. Wieść rozeszła się po wsi lotem błyskawicy. Krzysiek od lat miał opinię „czarnej owcy” – po śmierci ojca popadł w długi, czasem zaglądał do kieliszka. Ale czy byłby zdolny do kradzieży?

– Marek… pomóż mi – błagał. – Wszyscy już mnie osądzili. Nawet matka nie chce ze mną rozmawiać.

Wróciłem do domu roztrzęsiony. Ania widziała, że coś jest nie tak.

– Co się stało?

Opowiedziałem jej wszystko. Pokręciła głową.

– Może rzeczywiście jest niewinny? Zawsze był trochę pogubiony…

Następnego dnia rano obudziły nas krzyki pod domem. Przed bramą zebrała się grupka sąsiadów z sołtysem na czele.

– Marek! Wyjdź no! – wołał sołtys Janek.

Wyszedłem przed dom. Wszyscy patrzyli na mnie jak na sędziego.

– Twój kolega Krzysiek znów narozrabiał! W nocy ktoś widział go kręcącego się koło domu Kowalskich!

Zacisnąłem zęby.

– Może po prostu szukał schronienia? Może chciał pogadać?

Ale nikt mnie nie słuchał. Tłum domagał się sprawiedliwości.

Wieczorem znalazłem Krzyśka pod lipą na skraju wsi. Był przerażony.

– Nic mi nie zrobisz. Jestem niewinny – bełkotał Krzysiek, cofając się. Trząsł się ze strachu.

– Krzysiek… powiedz mi prawdę. Jeśli to zrobiłeś…

– Przysięgam! To nie ja! – łzy napłynęły mu do oczu.

Wtedy pojawiła się matka Krzyśka – pani Helena. Była blada jak ściana.

– Marek… on mówi prawdę – powiedziała cicho. – Widziałam tej nocy kogoś innego pod domem Kowalskich… To był Staszek, syn sołtysa.

Zamarłem. Staszek był zawsze „tym dobrym”, wzorem dla innych. Ale przecież to on miał ostatnio problemy finansowe…

Następnego dnia cała wieś huczała od plotek. Sołtys próbował wszystko zamieść pod dywan, ale prawda wyszła na jaw. Staszek przyznał się do winy pod presją dowodów – pani Helena widziała go przez okno i zapamiętała jego kurtkę.

Krzysiek został oczyszczony z zarzutów, ale wieś już nigdy nie patrzyła na niego tak samo. On sam też się zmienił – stał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie.

Wieczorem siedzieliśmy z Anią nad jeziorem.

– Marek… zrobiłeś wszystko, co mogłeś – powiedziała cicho.

Ale ja wiedziałem, że coś we mnie pękło. Zrozumiałem, jak łatwo jest osądzić drugiego człowieka tylko dlatego, że jest inny, słabszy, mniej lubiany.

Czasem myślę: czy gdyby nie odwaga pani Heleny, ktoś jeszcze stanąłby w obronie Krzyśka? Czy my naprawdę znamy tych, których kochamy i którym ufamy? A może wszyscy nosimy w sobie cień winy?