Nasza córka zniknęła nam sprzed oczu – czy naprawdę można stracić dziecko przez zięcia?
– Znowu nie odbiera – powiedziałam do męża, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. – Przecież wie, że dziś rocznica twojego ślubu. Zawsze dzwoniła, zawsze była. A teraz? Nawet SMS-a nie napisała.
Marek tylko wzruszył ramionami i spojrzał na mnie tym swoim zmęczonym wzrokiem. – Daj jej spokój, Haniu. Ma swoje życie. Może jest zajęta.
Ale ja nie mogłam dać spokoju. Bo jak można być zajętą w taki dzień? Jak można nie pamiętać o własnym ojcu? Przecież jeszcze dwa lata temu Agnieszka była moją najlepszą przyjaciółką. Zwierzała mi się ze wszystkiego, razem piekłyśmy ciasta na święta, razem płakałyśmy po głupich filmach. A teraz? Odkąd wyszła za tego Pawła, jakby ktoś ją podmienił.
Pamiętam dzień ich ślubu. Byłam szczęśliwa, choć już wtedy coś mnie uwierało. Paweł był miły, ale… zbyt pewny siebie. Zawsze musiał mieć ostatnie słowo, nawet przy wyborze serwetek na weselny stół. Agnieszka śmiała się wtedy: „Mamo, daj spokój, on taki jest, ale mnie kocha”. Wtedy myślałam, że przesadzam. Teraz wiem, że powinnam była się martwić.
Po ślubie wszystko się zmieniło. Najpierw delikatnie: „Nie mogę przyjechać w sobotę, Paweł chce odpocząć”, „Paweł nie lubi bigosu”, „Paweł uważa, że powinnam mniej rozmawiać przez telefon”. Potem coraz ostrzej: „Nie będę już przychodzić na każdą rodzinną uroczystość”, „Nie chcę rozmawiać o tym, co się dzieje u nas w domu”, „Nie wtrącajcie się do mojego życia”.
A ja? Ja tylko chciałam wiedzieć, czy jest szczęśliwa. Czy nie dzieje się jej krzywda. Czy ten Paweł naprawdę ją kocha, czy tylko ją sobie podporządkował. Ale im bardziej pytałam, tym bardziej się oddalała.
W zeszłym roku na Wigilię przyszli tylko na godzinę. Paweł siedział z nosem w telefonie i nawet nie spojrzał na Marka. Agnieszka była spięta, jakby bała się odezwać. Gdy zapytałam ją w kuchni: „Córeczko, wszystko w porządku?”, odpowiedziała tylko: „Mamo, proszę cię, nie zaczynaj”.
A teraz… Teraz nawet nie zadzwoniła w dzień rocznicy ślubu ojca.
Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam pisać do niej wiadomość:
„Agnieszko, bardzo nam przykro, że nie pamiętałaś o rocznicy taty. Tęsknimy za tobą. Może znajdziesz chwilę na rozmowę?”
Odpowiedź przyszła dopiero rano:
„Mamo, przepraszam, ale naprawdę mam dużo na głowie. Paweł miał ciężki dzień w pracy i musiałam mu pomóc. Proszę, zrozumcie mnie.”
Zrozumieć? Co tu rozumieć? Że własna rodzina przestała być ważna? Że mąż jest ważniejszy niż ojciec i matka?
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Marek próbował mnie pocieszać:
– Haniu, ona dorosła. Musimy ją puścić.
Ale ja nie potrafię puścić kogoś, kto był moim całym światem przez 27 lat! Nie potrafię pogodzić się z tym, że ktoś – obcy facet! – może mieć taki wpływ na moją córkę.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Paweł otworzył drzwi i spojrzał na mnie z chłodnym uśmiechem:
– O, teściowa! Co za niespodzianka.
– Chciałam zobaczyć Agnieszkę – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Jest zajęta. Pracuje zdalnie.
– Poczekam.
Wpuścił mnie do środka niechętnie. W salonie panował chłód i cisza. Po chwili Agnieszka wyszła z pokoju w dresie i bez makijażu – wyglądała na zmęczoną i przygaszoną.
– Mamo… co ty tu robisz?
– Chciałam z tobą porozmawiać. Tylko chwilkę.
Paweł stanął za nią jak cień.
– Agnieszko – zaczęłam cicho – tęsknię za tobą. Martwię się o ciebie. Nie rozumiem tego wszystkiego…
Spojrzała na Pawła i spuściła wzrok.
– Mamo… proszę cię… Nie rób sceny.
– To nie scena! Chcę tylko wiedzieć, czy jesteś szczęśliwa!
Paweł wtrącił się lodowatym tonem:
– Proszę pani, Agnieszka jest dorosła i sama podejmuje decyzje. Proszę to uszanować.
Wyszłam stamtąd z sercem ściśniętym jak nigdy dotąd. Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Od tamtej pory widujemy się rzadko i krótko. Agnieszka coraz częściej odwołuje spotkania albo przychodzi sama na kilka minut – zawsze zdenerwowana i jakby nieobecna myślami. Czasem łapię ją za rękę i pytam: „Córeczko, powiedz mi prawdę – czy on ci coś robi?” Zawsze odpowiada: „Mamo, przestań!”
Znajomi mówią: „Daj spokój! Tak to jest – dzieci odchodzą.” Ale ja widzę więcej niż oni. Widzę smutek w oczach mojej córki i strach przed własnym mężem.
Czasem myślę: może to ja jestem winna? Może byłam zbyt opiekuńcza? Może powinnam była wcześniej zauważyć sygnały ostrzegawcze?
Ale potem przypominam sobie jej śmiech sprzed lat i łzy napływają mi do oczu.
Czy naprawdę można stracić własne dziecko przez drugiego człowieka? Czy to już koniec naszej rodziny?
A może powinnam walczyć dalej? Czy ktoś z was przeżył coś podobnego? Jak pogodzić się z tym, że córka znika nam sprzed oczu?