Nie wszystko, co widać na zdjęciach: Moja walka o rodzinę i siebie

– Nie wierzę ci, Michał! – krzyknęłam, czując jak łzy palą mnie w gardło. Stałam na środku naszej kuchni, trzymając w ręku jego telefon. Ekran wciąż świecił wiadomością od „Agnieszka z pracy”. Słowa, które przeczytałam, nie pozostawiały złudzeń.

– To nie tak, Aniu… – Michał próbował podejść bliżej, ale cofnęłam się gwałtownie, jakby dotyk jego dłoni mógł mnie poparzyć.

– Nie tak?! – głos mi się załamał. – Przeczytaj to sam! „Tęsknię za twoim uśmiechem. Może dziś po pracy?”

Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Widziałam w jego oczach strach i coś jeszcze – może żal? Może wstyd? Nie wiem. W tej chwili nie obchodziło mnie to. Chciałam tylko zniknąć, uciec z tego mieszkania, w którym jeszcze godzinę temu czułam się bezpiecznie.

Wybiegłam na klatkę schodową, zostawiając za sobą wszystko: nasze zdjęcia na ścianach, zapach świeżo zaparzonej kawy, dziecięce rysunki przyklejone do lodówki. Siedziałam na schodach, drżąc z zimna i złości. Próbowałam zrozumieć, kiedy to wszystko zaczęło się psuć. Czy wtedy, gdy Michał zaczął zostawać dłużej w pracy? Czy może wtedy, gdy ja sama przestałam się starać?

Mamy dwójkę dzieci – Zosię i Antka. Zosia ma siedem lat i jest moją kopią: uparta, wrażliwa, z wiecznie rozczochranymi włosami. Antek ma cztery lata i śmieje się tak głośno, że słychać go u sąsiadów. Dla nich musiałam wrócić do mieszkania. Dla nich musiałam udawać, że wszystko jest w porządku.

Wieczorem Michał próbował ze mną rozmawiać. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, a między nami leżała cisza cięższa niż cokolwiek, co kiedykolwiek nas dzieliło.

– Aniu… To był tylko flirt. Nic więcej. Przysięgam.

– Flirt? – powtórzyłam z goryczą. – To już nie pierwszy raz, Michał. Zawsze mówisz, że to nic nie znaczy. Ale dla mnie znaczy wszystko.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam go uderzyć, a jednocześnie przytulić i zapytać: „Dlaczego?”. Ale nie zrobiłam nic. Po prostu siedziałam i patrzyłam na niego przez łzy.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Michał wychodził wcześnie do pracy, wracał późno. Ja zajmowałam się dziećmi, domem, próbowałam nie myśleć o tym, co się stało. Ale każda wiadomość na jego telefonie sprawiała, że serce podskakiwało mi do gardła.

Pewnego wieczoru Zosia zapytała:

– Mamo, dlaczego tata się nie śmieje?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć siedmiolatce, że świat dorosłych jest pełen kłamstw i niedopowiedzeń?

W końcu postanowiłam porozmawiać z mamą. Pojechałam do niej w niedzielę rano. Siedziałyśmy przy kuchennym stole – tym samym, przy którym kiedyś odrabiałam lekcje.

– Mamo… Michał mnie zdradził.

Mama spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.

– Aniu… Małżeństwo to nie bajka. Twój ojciec też nie był święty. Ale zawsze wracał do domu.

Zacisnęłam usta. Nie chciałam być jak ona – kobieta, która przez lata udawała, że nie widzi zdrad ojca.

– Ja nie potrafię tak żyć – wyszeptałam.

Mama ujęła moją dłoń.

– Musisz zdecydować sama. Ale pamiętaj: dzieci potrzebują obojga rodziców.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Michał czekał na mnie w salonie.

– Musimy porozmawiać – powiedział cicho.

Usiedliśmy razem na kanapie. Po raz pierwszy od dawna spojrzałam mu prosto w oczy.

– Kocham cię, Aniu – powiedział drżącym głosem. – Wiem, że cię zraniłem. Nie wiem nawet dlaczego to zrobiłem… Może dlatego, że czułem się niewidzialny? Że wszystko kręci się wokół dzieci i pracy?

Poczułam gniew i smutek jednocześnie.

– A ja? Myślisz, że ja nie czuję się samotna? Że nie brakuje mi ciebie?

Zaczęliśmy rozmawiać – naprawdę rozmawiać – po raz pierwszy od lat. O tym, co nas boli, czego nam brakuje, czego się boimy.

To nie była łatwa rozmowa. Były łzy, krzyki i chwile ciszy. Ale po niej poczułam ulgę – jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężar.

Zdecydowaliśmy się pójść na terapię małżeńską. Nie wiem jeszcze, czy uda nam się odbudować zaufanie. Każdego dnia walczę ze sobą – z żalem, z poczuciem winy, z lękiem przed przyszłością.

Czasem patrzę na nasze dzieci i zastanawiam się: czy lepiej byłoby odejść? Czy zostać i walczyć o rodzinę? Czy można naprawdę wybaczyć zdradę?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Jak odbudować coś, co zostało roztrzaskane na kawałki?