Pod jednym dachem: Wojna z teściową i walka o własną godność

— Znowu zostawiłaś brudne naczynia w zlewie, Ivano. Czy naprawdę tak trudno jest po sobie posprzątać? — głos pani Ludwiki rozbrzmiał w kuchni jak syrena alarmowa. Stałam przy oknie, patrząc na szare niebo nad Krakowem, i poczułam, jak wzbiera we mnie fala gniewu. To był już czwarty rok mojego życia pod jednym dachem z teściową i mężem. Cztery lata codziennych uwag, drobnych złośliwości i niekończącej się walki o to, by poczuć się u siebie.

Damir był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na studiach, a jego ciepło i poczucie humoru sprawiły, że zakochałam się bez pamięci. Kiedy zaproponował wspólne mieszkanie w domu jego matki, nie miałam pojęcia, jak bardzo zmieni się moje życie. „To tylko na chwilę, Ivana, aż uzbieramy na własne mieszkanie” — powtarzał. Ta „chwila” trwała już cztery lata.

Pani Ludwika od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko gościem. Każdy mój ruch był oceniany: jak gotuję, jak sprzątam, jak rozmawiam z Damirem. Nawet to, jak układam sztućce w szufladzie, było przedmiotem krytyki. Najgorsze były jednak jej spojrzenia — chłodne, pełne dezaprobaty, jakby chciała powiedzieć: „Nie jesteś wystarczająco dobra dla mojego syna”.

Pewnego wieczoru, kiedy Damir wrócił późno z pracy, usiedliśmy razem przy stole. Pani Ludwika patrzyła na mnie przez swoje grube okulary, które zawsze wydawały mi się narzędziem do przeszywania ludzi na wskroś. — Ivano, czy możesz mi podać sól? — zapytała lodowatym tonem. Podałam jej solniczkę bez słowa, ale w środku aż kipiałam.

— Może gdybyś częściej gotowała dla Damira, nie musiałby jeść tych twoich bezsmakowych zup — dodała po chwili. Damir spuścił wzrok, udając, że nie słyszy. To bolało najbardziej — jego milczenie. Zawsze stawał po stronie matki albo uciekał od konfliktu.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo czuję się tu obco. Czy naprawdę jestem tak beznadziejna? Czy nie zasługuję na szacunek we własnym domu?

Następnego dnia rano usłyszałam rozmowę w kuchni. — Ona nigdy nie będzie częścią naszej rodziny — mówiła pani Ludwika do sąsiadki przez telefon. — Mój syn zasługuje na kogoś lepszego. Kogoś, kto potrafi zadbać o dom.

Zamarłam w progu. Łzy napłynęły mi do oczu, ale postanowiłam nie dać jej satysfakcji. Weszłam do kuchni z podniesioną głową.

— Pani Ludwiko — zaczęłam drżącym głosem — czy naprawdę uważa pani, że jestem tak złą żoną dla Damira?

Spojrzała na mnie przez swoje okulary i wzruszyła ramionami. — Nie muszę nic mówić. Wystarczy spojrzeć na ten dom.

Wtedy coś we mnie pękło.

— Może gdyby pani zdjęła te okulary i spojrzała na mnie jak na człowieka, a nie intruza, zobaczyłaby pani coś więcej niż tylko brudne naczynia i źle ugotowaną zupę! — wykrzyczałam.

Zapadła cisza. Nawet sąsiadka po drugiej stronie telefonu umilkła.

Pani Ludwika spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Jak śmiesz tak do mnie mówić?

— Śmiem! Bo mam już dość bycia niewidzialną! Mam dość udawania, że wszystko jest w porządku! — łzy płynęły mi po policzkach.

Damir wszedł do kuchni akurat w tym momencie. Spojrzał na nas obie i przez chwilę wyglądał na zagubionego chłopca.

— Co się tu dzieje? — zapytał cicho.

— Twoja żona właśnie pokazała swoje prawdziwe oblicze — powiedziała pani Ludwika lodowatym tonem.

— Może w końcu ktoś powinien zobaczyć moje prawdziwe oblicze! — odpowiedziałam drżącym głosem.

Po tej kłótni atmosfera w domu stała się jeszcze bardziej napięta. Pani Ludwika przestała się do mnie odzywać, a Damir coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy czy spotkań ze znajomymi. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.

Zaczęłam rozważać wyprowadzkę. Przeglądałam ogłoszenia o wynajmie mieszkań i rozmawiałam z przyjaciółkami o tym, jak wygląda życie na swoim. Każda rozmowa utwierdzała mnie w przekonaniu, że zasługuję na coś więcej niż wieczna walka o akceptację.

Pewnego wieczoru usiadłam z Damirem przy kuchennym stole.

— Damirze… czy ty naprawdę chcesz tak żyć? W cieniu swojej matki? W domu pełnym napięcia?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Nie wiem… Nie chcę cię stracić, Ivano. Ale nie chcę też ranić mamy.

— A co ze mną? Czy ja się nie liczę?

Milczał długo. W końcu powiedział:

— Może powinniśmy spróbować zamieszkać sami…

To była pierwsza iskra nadziei od miesięcy. Zaczęliśmy planować wyprowadzkę. Pani Ludwika była wściekła; przez kilka dni nie odzywała się do nas wcale. Ale ja poczułam ulgę — pierwszy raz od dawna mogłam oddychać pełną piersią.

Dziś siedzę w naszym małym mieszkaniu na obrzeżach miasta i patrzę przez okno na zachodzące słońce. Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej; czy powinnam była wcześniej zawalczyć o siebie? Czy każda kobieta musi przejść przez taki domowy front, by odnaleźć własną godność?

Może to właśnie jest cena dorosłości: nauczyć się mówić „dość” i zawalczyć o swoje miejsce na świecie.