Postanowiłam traktować syna i synową tak, jak oni mnie traktują: Opowieść o wzajemnym szacunku (lub jego braku)
– Mamo, nie możesz tak po prostu przyjeżdżać bez zapowiedzi! – głos Magdy był ostry jak brzytwa, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Stałam w przedpokoju ich mieszkania na warszawskim Ursynowie, z torbą pełną domowych pierogów i słoików ogórków. Paweł nawet nie wyszedł z pokoju – tylko rzucił przez ramię: – Daj nam znać następnym razem.
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść, ale coś mnie zatrzymało. Może duma? Może żal? Przez całe życie byłam dla nich – dla Pawła, mojego jedynego syna, i dla Magdy, którą traktowałam jak córkę. Odkąd zmarł mój mąż, całą energię wkładałam w to, by nie czuć się samotna. Ich rodzina była moją rodziną.
Ale od kilku lat coś się zmieniło. Zamiast wdzięczności – dystans. Zamiast ciepła – chłód. Zamiast rozmów – krótkie wiadomości na Messengerze: „Nie damy rady wpaść”, „Za dużo pracy”, „Może innym razem”.
Wyszłam z ich mieszkania z ciężkim sercem. Na klatce schodowej usiadłam na schodach i pozwoliłam sobie na łzy. Czułam się niepotrzebna. Jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan, na którym stałam przez całe życie.
Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Jadwiga, co się stało? Wyglądasz na przybitą.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała coś, co utkwiło mi w głowie:
– Może czas przestać się starać za nich? Może powinnaś zacząć traktować ich tak, jak oni ciebie?
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak Paweł miał ospę i całe noce czuwałam przy jego łóżku; jak Magda płakała po poronieniu i tuliłam ją do snu; jak gotowałam dla nich obiady, kiedy pracowali po godzinach. A teraz? Teraz byłam tylko przeszkodą.
Następnego dnia postanowiłam spróbować czegoś innego. Przestałam dzwonić pierwsza. Nie wysyłałam wiadomości z pytaniem „Jak się czujecie?”, „Czy czegoś wam nie potrzeba?”. Nie proponowałam pomocy przy wnuczce, Hani. Czekałam.
Minął tydzień. Dwa tygodnie. Cisza. W końcu zadzwonił Paweł:
– Mamo, wszystko w porządku? Nie odzywasz się.
– Tak, wszystko dobrze – odpowiedziałam chłodno.
– Hania pytała o ciebie…
– To niech zadzwoni.
W słuchawce zapadła cisza.
Zaczęli dzwonić częściej. Najpierw Magda z pytaniem, czy mogłabym odebrać Hanię z przedszkola, bo ona ma zebranie w pracy.
– Niestety nie mogę – odpowiedziałam spokojnie. – Mam swoje plany.
– Jakie plany? – zdziwiła się.
– Spotykam się z koleżankami na kawie.
Poczułam satysfakcję. Po raz pierwszy od lat pomyślałam o sobie.
Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury. Zapisałam się na kurs komputerowy. Poznałam nowych ludzi – panią Halinę, która maluje obrazy; pana Romana, który opowiada dowcipy tak śmieszne, że aż boli brzuch ze śmiechu.
Paweł i Magda zaczęli się pojawiać częściej. Najpierw z pretensjami:
– Mamo, co się dzieje? Dlaczego nas unikasz?
– Ja was nie unikam – odpowiedziałam spokojnie. – Po prostu żyję swoim życiem.
Potem z prośbami:
– Mamo, możesz zostać z Hanią w sobotę?
– Przykro mi, mam wycieczkę do Kazimierza Dolnego.
Widziałam w ich oczach zdziwienie. Może nawet cień szacunku?
Któregoś dnia Paweł przyszedł sam. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i długo milczał.
– Mamo… Przepraszam. Chyba za bardzo przyzwyczailiśmy się, że zawsze jesteś na zawołanie.
Patrzyłam na niego długo. W jego oczach zobaczyłam chłopca, którym kiedyś był – zagubionego i przestraszonego.
– Każdy potrzebuje szacunku, Pawle – powiedziałam cicho. – Nawet mama.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem Paweł wyciągnął rękę przez stół i ścisnął moją dłoń.
Z Magdą było trudniej. Była dumna i zamknięta w sobie. Pewnego dnia zadzwoniła wieczorem:
– Jadwigo… Chciałam ci podziękować za wszystko, co dla nas zrobiłaś. I przeprosić…
Głos jej drżał.
– Wiem, że nie zawsze byłam dla ciebie dobra. Ale bardzo cię potrzebujemy…
– Ja też was potrzebuję – odpowiedziałam szczerze. – Ale nie chcę być tylko pomocą domową czy opiekunką do dziecka. Chcę być częścią rodziny.
Od tej rozmowy coś się zmieniło. Zaczęliśmy spotykać się nie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowali. Zaprosili mnie na wspólny obiad do restauracji – pierwszy raz od lat! Hania przytuliła mnie mocno i powiedziała:
– Babciu, tęskniłam za tobą!
Czułam wdzięczność… ale też żal za stracony czas. Ile lat pozwalałam sobą pomiatać? Ile razy płakałam w poduszkę?
Dziś wiem jedno: szacunek zaczyna się od siebie samego. Jeśli nie postawisz granic, nikt ich za ciebie nie postawi.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: dlaczego tak długo czekałam? Czy naprawdę trzeba było aż tyle bólu, żeby nauczyć się kochać siebie?
A wy? Czy potraficie postawić granice swoim bliskim? Czy też boicie się zostać sami?