Pod jednym dachem: Moje życie z teściami
– Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni, Marto! – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z dłonią zaciśniętą na kubku po herbacie, i czułam, jak narasta we mnie fala bezsilności.
– Przepraszam, zaraz to zrobię – odpowiedziałam cicho, choć w środku miałam ochotę krzyknąć. Ile razy jeszcze będę musiała przepraszać za coś, co nawet nie było moją winą? Kiedy wprowadziłam się do domu rodziców Pawła, mojego męża, byłam pełna nadziei. Myślałam, że to tylko na chwilę – dopóki nie znajdziemy własnego mieszkania. Minęły dwa lata.
Każdego ranka budził mnie stukot filiżanek i rozmowy teścia z Pawłem. Ich głosy odbijały się od ścian starego mieszkania na warszawskiej Pradze. – Paweł, musisz w końcu pomyśleć o stałej pracy – powtarzał teść niemal codziennie. Mój mąż tylko wzdychał i chował się za gazetą. Ja w tym czasie próbowałam być niewidzialna.
Wieczorami, kiedy wracałam z pracy w sklepie spożywczym, marzyłam o chwili spokoju. Zamiast tego czekały na mnie kolejne pretensje. – Marta, dlaczego twoje pranie leży na krześle? – pytała teściowa, a ja tłumaczyłam się jak dziecko. Czułam się coraz bardziej obca w tym domu, choć przecież byłam tu codziennie.
Najgorsze były niedziele. Wtedy cała rodzina zbierała się przy stole. Teściowa gotowała rosół, a ja pomagałam jej w kuchni. – Wiesz, Marta, moja córka Ania już dawno miałaby własne mieszkanie – rzucała niby od niechcenia. Wiedziałam, że to przytyk do mnie i Pawła. Zaciskałam zęby i kroiłam marchewkę na plasterki.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła z jego matką przez cienką ścianę. – Mamo, daj już spokój Marcie. Ona się stara – mówił Paweł zmęczonym głosem.
– Stara się? Nie widzisz, jak wygląda ten dom? Wszystko na mojej głowie! – odpowiedziała teściowa z wyrzutem.
Wtedy po raz pierwszy poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę jestem aż tak beznadziejna? Czy kiedykolwiek będę tu mile widziana?
Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w swoim pokoju, zamykając drzwi na klucz. Paweł coraz częściej wracał późno z pracy albo wychodził z kolegami na piwo. Zostawałam sama z teściami i ich cichymi pretensjami.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama z Lublina. – Martusiu, jak tam u was? – zapytała ciepło.
– Dobrze, mamo – skłamałam automatycznie.
– Słyszę po głosie, że coś jest nie tak…
Nie chciałam jej martwić. Przecież sama wybrałam takie życie.
Najbardziej bolało mnie to, że Paweł nie widział problemu. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, wzruszał ramionami.
– Przecież to tylko tymczasowe…
– Tymczasowe? Dwa lata to dla ciebie chwilka?
– Marta, nie przesadzaj. Moja mama po prostu lubi mieć wszystko pod kontrolą.
Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet w pracy zaczęłam unikać ludzi. Koleżanka z kasy, Basia, zauważyła moje zmęczenie.
– Coś się stało?
– Nic takiego…
Ale ona nie dawała za wygraną.
– Słuchaj, jak chcesz pogadać, to jestem.
Wieczorami leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była walczyć o siebie bardziej? Czy powinnam była postawić Pawłowi ultimatum?
Wszystko zmieniło się pewnej soboty. Teściowa weszła do naszego pokoju bez pukania.
– Marta, musimy porozmawiać.
Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała surowo.
– Wiem, że nie jest ci tu łatwo. Ale to mój dom i mam prawo wymagać porządku.
Zacisnęłam pięści.
– Staram się… Naprawdę się staram…
– Może powinnaś wrócić do swojej mamy? – rzuciła nagle.
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Nie chcę wracać… Chcę mieć dom tutaj…
Teściowa westchnęła ciężko i wyszła bez słowa.
Tego wieczoru Paweł wrócił późno. Czekałam na niego z duszą na ramieniu.
– Paweł… Twoja mama powiedziała mi dzisiaj coś strasznego…
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Marta, ja już nie mam siły na te wasze kłótnie…
Poczułam się tak bardzo sama jak nigdy dotąd.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam na spacer po Warszawie. Chciałam pomyśleć. Przechodziłam obok bloków na Grochowie i zastanawiałam się, jakby to było mieć własne mieszkanie. Własny klucz do drzwi. Własny kubek na herbatę.
Zadzwoniłam do Basi.
– Możemy się spotkać?
Usiadłyśmy w małej kawiarni przy Rondzie Wiatraczna.
– Musisz coś zmienić – powiedziała Basia bez ogródek. – Albo postawisz Pawłowi warunki, albo będziesz tak żyć do końca życia.
Wiedziałam, że ma rację.
Wieczorem wróciłam do domu i usiadłam naprzeciwko Pawła.
– Musimy pogadać… Albo zaczniemy szukać mieszkania, albo ja wracam do Lublina.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przecież nie mamy pieniędzy…
– Znajdziemy coś małego… Bylebyśmy byli sami…
Milczał długo.
– Daj mi czas do końca miesiąca – powiedział w końcu cicho.
Czekałam na ten miesiąc jak na wybawienie. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Teściowa patrzyła na mnie chłodno, teść milczał przy obiedzie. Paweł był coraz bardziej nieobecny.
Pod koniec miesiąca znalazł ogłoszenie o wynajmie kawalerki na Targówku. Było ciasno i ciemno, ale dla mnie to był pałac wolności.
Kiedy pakowaliśmy rzeczy do samochodu teścia, czułam ulgę i strach jednocześnie. Teściowa nawet się ze mną nie pożegnała.
Pierwsza noc w nowym mieszkaniu była dziwnie cicha. Paweł zasnął od razu, a ja długo leżałam bezsennie, wsłuchując się w odgłosy miasta za oknem.
Czy to już koniec mojej walki o dom? Czy teraz będę szczęśliwa? Czy można naprawdę zacząć wszystko od nowa?
Czasem zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla miłości? I czy warto trwać tam, gdzie nikt nas nie chce?