Bilet w jedną stronę – historia Hani i jej mamy

— Mamo, dlaczego te zegary pokazują różne godziny? — zapytałam, patrząc z fascynacją na ścianę w hotelowym holu. Byłam wtedy małą dziewczynką, może miałam pięć lat. Mama ścisnęła moją dłoń mocniej, jakby bała się, że zaraz zniknę wśród tych wszystkich miękkich dywanów i szklanych drzwi, które otwierały się same, jakby ktoś rzucił na nie czar.

— Bo każdy zegar pokazuje czas w innym kraju, Haniu — odpowiedziała cicho, rozglądając się nerwowo, czy nikt nie patrzy. — Ludzie tu przyjeżdżają z całego świata.

Uwielbiałam te chwile. Mama pracowała jako pokojówka w hotelu przy dworcu w Warszawie. Często nie miała z kim mnie zostawić, więc zabierała mnie ze sobą. Dla mnie to był pałac pełen tajemnic: zapach świeżo wypranej pościeli, szept rozmów zza zamkniętych drzwi, dźwięk walizek ciągniętych po korytarzu. Czułam się tam jak Alicja po drugiej stronie lustra.

Ale dla mamy to był świat ciężkiej pracy i upokorzeń. Widziałam, jak czasem wracała z łazienki z czerwonymi oczami. Udawała wtedy, że coś wpadło jej do oka. Ja udawałam, że wierzę.

Pewnego dnia, kiedy siedziałam na krześle przy recepcji i rysowałam na odwrocie starego rachunku, podszedł do mnie pan w garniturze.

— Co tu robisz sama, malutka? — zapytał łagodnie.

— Czekam na mamę. Ona tu pracuje — odpowiedziałam dumnie.

Uśmiechnął się smutno i pogłaskał mnie po głowie. Potem zniknął za szklanymi drzwiami. Dopiero później dowiedziałam się, że to był dyrektor hotelu. Mama dostała wtedy ostrzeżenie: „To nie jest miejsce dla dzieci”.

Od tamtej pory coraz częściej zostawiała mnie u sąsiadki, pani Zosi. Nie lubiłam tam być. W jej mieszkaniu pachniało starą kapustą i wilgocią. Pani Zosia była dobra, ale wiecznie zmęczona i rozgoryczona. Często narzekała na wszystko: na politykę, na ceny w sklepie, na własne dzieci, które wyjechały do Anglii i rzadko dzwoniły.

— Twoja mama ciężko pracuje, Haniu — mówiła mi czasem. — Ale życie jest niesprawiedliwe. Nie każdemu się udaje.

Nie rozumiałam wtedy tych słów. Dla mnie mama była bohaterką. Potrafiła wyczarować obiad z niczego, zawsze znajdowała czas na bajkę przed snem i nigdy nie narzekała przy mnie na swój los.

Ale pewnego wieczoru usłyszałam jej rozmowę przez telefon. Myślała, że śpię.

— Nie dam już rady, Aniu… Tak, wiem… Ale ile można żyć od pierwszego do pierwszego? Hania rośnie… Potrzebuje normalnego domu…

Głos jej drżał. Poczułam wtedy pierwszy raz w życiu strach. Co będzie z nami?

Kilka tygodni później mama przyszła po mnie do pani Zosi wcześniej niż zwykle. Była blada i miała zaczerwienione oczy.

— Haniu, musimy porozmawiać — powiedziała poważnie.

Usiadłyśmy razem na łóżku. Mama długo milczała, a potem wyciągnęła z torebki bilet kolejowy.

— To bilet do Gdańska — powiedziała cicho. — Dostałam tam pracę w pensjonacie nad morzem. To szansa na lepsze życie… Ale musimy zostawić wszystko tutaj.

Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. Warszawa była całym moim światem: hotel z magicznymi drzwiami, pani Zosia, nawet te szare bloki za oknem.

— A tata? — zapytałam szeptem.

Mama odwróciła wzrok.

— Tata… Tata nie wróci — powiedziała tylko.

Nie płakałam wtedy. Może byłam za mała, żeby zrozumieć stratę. Może już wtedy nauczyłam się chować łzy głęboko w sobie.

Przeprowadzka była jak podróż w nieznane. Jechałyśmy pociągiem całą noc. Mama trzymała mnie za rękę i patrzyła przez okno na ciemność za szybą. Ja próbowałam zasnąć, ale w głowie miałam tysiąc pytań.

Gdańsk przywitał nas chłodnym powietrzem i zapachem morza. Pensjonat był dużo mniejszy niż hotel w Warszawie, ale miał coś swojskiego: skrzypiące schody, stare fotografie na ścianach i ogród pełen róż.

Mama pracowała jeszcze ciężej niż wcześniej. Ja chodziłam do nowej szkoły i próbowałam znaleźć swoje miejsce wśród obcych dzieci. Tęskniłam za dawnym życiem, za panią Zosią i nawet za tymi wszystkimi zegarami pokazującymi różne godziny.

Z czasem zaczęły się kłopoty finansowe. Pensjonat miał coraz mniej gości poza sezonem. Mama była coraz bardziej zmęczona i zamyślona. Wieczorami siedziała przy kuchennym stole z kalkulatorem i rachunkami.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły wcześniej i usłyszałam kłótnię mamy z właścicielką pensjonatu.

— Pani Magdo, ja naprawdę robię wszystko! — krzyczała mama przez łzy.

— Ale to nie wystarcza! Nie stać mnie na dodatkową pomoc! Jeśli sytuacja się nie poprawi…

Nie słyszałam reszty rozmowy. Wróciły znajome uczucia: strach i bezsilność.

Wkrótce potem mama zaczęła rozważać wyjazd za granicę do pracy sezonowej. Bałam się tego bardziej niż czegokolwiek wcześniej. Bałam się zostać sama lub trafić do obcych ludzi.

Pewnej nocy mama usiadła przy moim łóżku.

— Haniu… Chciałabym ci dać wszystko… Ale czasem życie zmusza nas do trudnych wyborów…

Objęłam ją mocno i po raz pierwszy od dawna obie płakałyśmy razem.

Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę tęsknić za tymi magicznymi drzwiami w hotelu i za poczuciem bezpieczeństwa, które dawała mi mama – nawet jeśli sama była wtedy taka zagubiona.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zacząć wszystko od nowa? Czy bilet w jedną stronę to zawsze szansa – czy może tylko kolejna ucieczka przed tym, co boli najbardziej?