„Czy można wybaczyć zdradę?” – Historia Marii z podkarpackiej wsi, która musiała wybrać między dumą a rodziną

– Maria, nie chcę być wścibska, ale… widziałam wczoraj twojego Staszka u tej nowej, co się wprowadziła do starego domu po Kowalskich. – Głos sąsiadki, pani Haliny, był cichy, ale każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Stałam na podwórku z mokrymi rękami po praniu i nagle poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie dudniło mi tylko jedno: „To niemożliwe. Staszek? Mój Staszek?”

Ale potem zaczęły się plotki. Najpierw szeptane w sklepie spożywczym, potem coraz głośniejsze na przystanku autobusowym. Każda sąsiadka miała coś do dodania: że widziała, że słyszała, że ona by nie wytrzymała na moim miejscu. Nawet dzieci w szkole zaczęły coś przebąkiwać moim córkom – Kasi i Julce. Julka przyszła do domu zapłakana: „Mamo, czy tata już nas nie kocha?”

Nie spałam wtedy przez kilka nocy. Leżałam obok Staszka, który chrapał spokojnie, jakby nic się nie stało. Patrzyłam w sufit i próbowałam zrozumieć: kiedy to się zaczęło? Czy to moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

W końcu zebrałam się na odwagę. Czekałam, aż dziewczynki pójdą spać. Usiadłam naprzeciwko niego przy kuchennym stole. – Staszek, powiedz mi prawdę. Czy ty… masz kogoś?

Zamarł. Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Potem spuścił głowę.

– Marysiu… Ja… To był tylko jeden raz. Przysięgam. Nie wiem, co mi odbiło.

Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Chciałam krzyczeć, rzucać talerzami, ale nie miałam siły nawet płakać. Siedziałam tylko i patrzyłam na niego – na tego samego człowieka, z którym przeżyłam dwadzieścia lat, z którym budowałam dom, sadziłam drzewa, rodziłam dzieci.

Następnego dnia nie poszłam do pracy. Leżałam w łóżku i gapiłam się w ścianę. Mama zadzwoniła trzy razy – nie odebrałam. Kasia próbowała mnie przytulić, ale odsunęłam ją od siebie. Czułam się brudna, oszukana, niepotrzebna.

Wieczorem przyszła Halina z ciastem. Usiadła na brzegu łóżka i powiedziała: – Maria, ja wiem, że ci ciężko. Ale musisz coś zrobić. Albo go wyrzucisz z domu, albo mu wybaczysz. Nie możesz tak wisieć w próżni.

Ale jak wybaczyć? Jak zaufać komuś, kto cię zdradził? Jak spojrzeć mu w oczy i nie widzieć tej kobiety?

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Staszek próbował się starać – przynosił kwiaty, pomagał w domu, zabierał dziewczynki na lody. Ale ja byłam zimna jak lód. Każde jego słowo wydawało mi się fałszywe.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Kasi z Julką:
– Myślisz, że mama nas zostawi?
– Nie wiem… Może tata odejdzie?

To mnie otrzeźwiło. Zrozumiałam, że nie tylko ja cierpię – cierpi cała nasza rodzina.

Poszłam do kościoła. Usiadłam w ostatniej ławce i płakałam jak dziecko. Modliłam się o siłę – nie o zemstę, nie o sprawiedliwość, tylko o siłę przetrwania.

Po mszy podeszła do mnie pani Teresa – wdowa od lat.
– Marysiu, życie jest trudne. Ale czasem trzeba nauczyć się wybaczać. Nie dla niego – dla siebie.

Te słowa zapadły mi w pamięć.

Wieczorem usiadłam znowu z Staszkiem przy stole.
– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedziałam cicho. – Ale musisz mi pomóc odbudować zaufanie.

Nie było łatwo. Każdy dzień był walką – ze sobą, z nim, z ludźmi dookoła. Musieliśmy rozmawiać o wszystkim od nowa: o tym, co nas boli, czego się boimy, czego pragniemy.

Dzieci powoli zaczęły się uśmiechać. Ja też zaczęłam wracać do siebie – krok po kroku.

Minął rok. Plotki ucichły. Ludzie zajęli się swoimi sprawami. My zostaliśmy razem – nie tacy sami jak kiedyś, ale może nawet silniejsi.

Czasem patrzę na Staszka i myślę: „Czy naprawdę można zapomnieć? Czy wybaczenie to słabość czy odwaga?”

A wy? Czy potrafilibyście zaufać jeszcze raz komuś, kto was zranił?