Jedyna, ukochana – historia Kingi o stracie, rodzinnych tajemnicach i sile przebaczenia

Drogi dzienniku, drobny deszcz siekł mi po twarzy, wbijając się w oczy jak igły. Kinga wracała do domu, myśląc tylko o tym, by już znaleźć się w cieple. W głowie miałam mgłę, a myśli rozłaziły się jak stara, zużyta kołdra. Omijając kolejną kałużę, o mało nie poślizgnęłam się na rozmokłym błocie przy krawężniku. „Dość już tych wysokich obcasów” – mruknęłam pod nosem, czując jak wilgoć wsiąka mi w stopy.

Wiedziałam, że w domu czeka na mnie ojciec. Od śmierci mamy wszystko się zmieniło. Nasz dom, kiedyś pełen śmiechu i zapachu świeżo pieczonego chleba, teraz był zimny i cichy. Ojciec zamknął się w sobie. Ja próbowałam być silna – dla niego, dla siebie. Ale czasem miałam wrażenie, że zaraz się rozpadnę.

Otworzyłam drzwi i od razu poczułam znajomy zapach starego drewna i kurzu. Ojciec siedział przy stole, zgarbiony nad filiżanką herbaty. Nawet nie podniósł wzroku.

– Już jesteś? – rzucił bez emocji.

– Tak, tato. Pada jak z cebra – odpowiedziałam, zdejmując mokry płaszcz.

Cisza. Tylko tykanie zegara i szum deszczu za oknem.

– Zrobiłam zakupy. Kupiłam twoje ulubione bułki – próbowałam nawiązać rozmowę.

– Nie jestem głodny.

Westchnęłam ciężko. Od śmierci mamy nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Każde słowo było jak kamień rzucony w szybę – mogło tylko zranić.

Wieczorem leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Przypominałam sobie mamę – jej ciepłe dłonie, śmiech, którym potrafiła rozproszyć każdy smutek. „Kinga, jesteś moją jedyną ukochaną córką” – powtarzała zawsze. Teraz te słowa bolały jeszcze bardziej.

Następnego dnia po pracy poszłam na cmentarz. Stałam długo przy grobie mamy, moknąc w deszczu. W ręku ściskałam list – jej ostatni list do mnie, znaleziony przypadkiem w szufladzie komody tydzień po pogrzebie. Nie miałam odwagi go przeczytać. Bałam się tego, co mogę tam znaleźć.

Wróciłam do domu późno. Ojciec siedział w salonie z kieliszkiem wódki.

– Gdzie byłaś? – zapytał szorstko.

– U mamy…

– Przestań tam chodzić! To nic nie zmieni!

– Muszę… Muszę z nią porozmawiać…

– Ona nie żyje! – krzyknął nagle. – Zostałaś tylko ty! Tylko ty!

Zaniemówiłam. Nigdy wcześniej nie widziałam go takiego. W jego oczach była rozpacz i gniew.

– Tato…

– Nie rozumiesz? Wszystko przez ciebie! Gdybyś wtedy nie wyjechała do Warszawy…

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

– To nieprawda…

– Zostawiłaś nas! Zostawiłaś ją samą!

Wybiegłam z domu, nie czując nawet zimna. Łzy mieszały się z deszczem na mojej twarzy. Szłam bez celu przez ciemne ulice miasta, aż nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Przez kolejne dni unikaliśmy się z ojcem jak ognia. W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanki pytały: „Co się dzieje, Kinga?”, ale nie potrafiłam odpowiedzieć.

Wieczorami czytałam list mamy po kawałku. Pisała o miłości, o strachu przed chorobą, o tym, jak bardzo mnie kochała i jak bardzo chciała mnie chronić przed wszystkim złym na świecie. Ale na końcu był fragment, który zmienił wszystko:

„Kinga, musisz wiedzieć prawdę. Twój ojciec nie jest tym człowiekiem, za jakiego go uważasz. Kiedyś popełnił błąd… Wybacz mu, jeśli potrafisz.”

Nie spałam całą noc. Co to znaczy? Jaki błąd? Czy to dlatego ojciec tak cierpi?

Następnego dnia zebrałam się na odwagę.

– Tato… Musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– O czym?

– O mamie… O tym liście…

Zbladł.

– Co ona ci napisała?

– Żebym ci wybaczyła… Ale nie wiem co.

Długo milczał. W końcu westchnął ciężko i zaczął mówić:

– Byłem młody… głupi… Zdradziłem ją raz. Myślałem, że nigdy się nie dowie… Ale wiedziała. Przebaczyła mi wtedy, ale nigdy nie zapomniała. Od tamtej pory coś między nami pękło…

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w ciszy. Czułam gniew i smutek jednocześnie.

– Dlaczego mi tego nie powiedzieliście?

– Chciała cię chronić…

Poczułam się jak dziecko zagubione we mgle.

Przez kolejne dni próbowałam zrozumieć mamę i ojca na nowo. Ich miłość była pełna rys i blizn, ale mimo wszystko przetrwała do końca.

Któregoś wieczoru usiedliśmy razem przy stole. Ojciec pierwszy raz od miesięcy uśmiechnął się do mnie blado.

– Przepraszam cię za wszystko, Kinga…

Poczułam łzy pod powiekami.

– Ja też przepraszam… Za to, że uciekłam wtedy do Warszawy… Za to, że nie byłam przy was…

Objął mnie nieporadnie. Po raz pierwszy od śmierci mamy poczułam ciepło rodzinnego domu.

Czasem myślę: czy można naprawdę wybaczyć? Czy blizny po zdradzie kiedyś się zagoją? Może właśnie na tym polega rodzina – na próbie zrozumienia i przebaczenia mimo wszystko.