Letni dzień nad rzeką, który zmienił wszystko: Historia Weroniki
Tego dnia słońce paliło tak mocno, że aż czułam, jak pot spływa mi po karku. Stałam nad brzegiem rzeki, patrząc na Kalinę, która z uporem próbowała złapać motyla. – Nie odchodź za daleko! – krzyknęłam, choć wiedziałam, że i tak mnie nie posłucha. Byłam już przyzwyczajona do tej roli – starsza siostra, opiekunka, czasem nawet druga mama. Mama zawsze powtarzała: „Weroniko, jesteś moją prawą ręką”. I choć czasem mnie to męczyło, czułam się przez to ważna.
Kalina przyszła na świat, gdy byłam w trzeciej klasie. Pamiętam, jak tata przywiózł mnie do szpitala – miałam na sobie nową sukienkę w stokrotki, a w ręku trzymałam rysunek, który narysowałam dla mamy. Kiedy zobaczyłam siostrę po raz pierwszy, była taka malutka, czerwona i pomarszczona. Mama płakała ze szczęścia, a ja poczułam, że coś się zmieniło. Od tego dnia wszystko zaczęło się kręcić wokół Kaliny.
Nie miałam o to żalu. Wręcz przeciwnie – z dumą prowadzałam wózek po osiedlu, kiedy mama gotowała albo sprzątała. Sąsiadki kiwały głowami i mówiły: „Weronika, jaka ty jesteś odpowiedzialna!”. Lubiłam to. Lubiłam czuć się potrzebna. Ale z czasem zaczęło mi brakować mamy. Jej uwaga była rozdzielona, a ja coraz częściej słyszałam: „Weroniko, poczekaj, muszę przewinąć Kalinę”, „Weroniko, zajmij się siostrą, bo muszę zadzwonić”.
Kiedy Kalina miała pójść do przedszkola, okazało się, że nie ma dla niej miejsca. Grupy były przepełnione, a mama wróciła do pracy. I wtedy zaczęło się na dobre. Zamiast spotkań z koleżankami po szkole, miałam obowiązek odbierać Kalinę z babcią, pilnować jej w domu, karmić, bawić się z nią. Czułam się jak w pułapce. Z jednej strony kochałam siostrę, z drugiej – coraz bardziej jej zazdrościłam.
Tamtego letniego dnia nad rzeką mama poprosiła mnie, żebym zabrała Kalinę na spacer. „Tylko nie wracajcie za późno, Weroniko. I nie spuszczaj Kaliny z oka” – powiedziała, podając mi torbę z kanapkami. Kalina była w świetnym humorze, śmiała się i podskakiwała, a ja próbowałam nie myśleć o tym, że wolałabym być gdzie indziej.
Nad rzeką było gwarno. Dzieci biegały, ktoś puszczał latawiec, a starsi panowie łowili ryby. Usiadłam na ławce i patrzyłam, jak Kalina bawi się w piasku. Przez chwilę poczułam spokój. Ale potem zobaczyłam Maję i Olę – moje koleżanki z klasy. Machnęły do mnie, zapraszając do siebie. Kalina była zajęta, więc pomyślałam, że nic się nie stanie, jeśli na chwilę do nich podejdę.
– Werka, chodź! – zawołała Maja. – Co tam u ciebie? Dawno cię nie widziałyśmy!
– No właśnie, ciągle tylko z tą siostrą – dodała Ola z przekąsem.
Poczułam ukłucie w sercu. Chciałam im powiedzieć, że to nie tak, że ja też chciałabym mieć więcej czasu dla siebie. Ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam krzyk.
– Weronika! – To była Kalina. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak stoi na samym brzegu rzeki, a jej stopy ślizgają się po mokrej trawie. W sekundę zerwałam się z miejsca, ale ona już się przewróciła i zsunęła w stronę wody.
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Słyszałam własny krzyk, widziałam przerażenie w oczach Kaliny. Rzuciłam się do niej, chwyciłam za rękę i z całej siły pociągnęłam. Była cała mokra, płakała, a ja trzęsłam się ze strachu.
– Przepraszam, przepraszam… – powtarzałam, obejmując ją mocno.
Ludzie zaczęli się zbiegać, ktoś zapytał, czy wszystko w porządku. Maja i Ola patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Nic ci nie jest? – zapytałam Kalinę, próbując ukryć łzy.
– Zimno mi… – wyszeptała.
Wróciłyśmy do domu szybciej, niż planowałyśmy. Mama od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
– Co się stało? Dlaczego Kalina jest mokra? – zapytała z niepokojem.
Zaczęłam płakać. Opowiedziałam wszystko – jak na chwilę się zagapiłam, jak Kalina prawie wpadła do rzeki. Mama najpierw przytuliła Kalinę, potem mnie.
– Weroniko, wiem, że ci ciężko. Wiem, że masz dużo na głowie. Ale musisz mi mówić, kiedy jest ci za trudno. Nie jesteś dorosła, nie musisz wszystkiego dźwigać sama – powiedziała cicho.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i myślałam o tym, jak bardzo chciałam być idealną córką, idealną siostrą. Jak bardzo bałam się zawieść mamę. Ale czy to sprawiedliwe, że tak dużo ode mnie oczekiwano? Czy mogłam powiedzieć „nie”, zanim wydarzyło się coś złego?
Dziś, kiedy patrzę na Kalinę, widzę w niej nie tylko siostrę, ale i przyjaciółkę. Wiem, że tamten dzień nad rzeką zmienił nas obie. Nauczył mnie, że odpowiedzialność to nie tylko obowiązek, ale też prawo do własnych uczuć i granic.
Czasem zastanawiam się, ilu z nas dźwiga ciężary, o których nikt nie wie. Ilu z nas boi się powiedzieć „dość”, bo nie chce zawieść bliskich? Może warto o tym rozmawiać, zanim będzie za późno…