Między miłością a żalem: Historia jednej wizyty u dziadków
– Mamo, a możemy dziś pojechać do babci i dziadka? – głos Antosia rozbrzmiał w kuchni, gdy jeszcze nie zdążyłam dopić porannej kawy. Zatrzymałam się w półruchu, z łyżeczką zawieszoną nad kubkiem. W mojej głowie natychmiast rozległ się znajomy dźwięk niepokoju, jakby ktoś uderzył w niewidzialny gong.
– Antoś, przecież mieliśmy iść do parku – odpowiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie. – Nie wiemy nawet, czy babcia z dziadkiem są w domu. Dziadek może być w pracy.
Chłopiec spojrzał na mnie z wyrzutem. Miał dopiero trzy lata, ale już potrafił patrzeć tak, jakby widział więcej niż powinien. Oparł się o stół i zaczął bawić się moim telefonem.
– Ale ja chcę do babci Marysi i dziadka Staszka – powiedział cicho.
Zacisnęłam palce na uchwycie kubka. W mojej głowie pojawiły się obrazy sprzed kilku miesięcy: mama stojąca w drzwiach, zaciśnięte usta, wzrok wbity w podłogę. Tata odwracający się plecami, gdy próbowałam wyjaśnić, dlaczego nie mogę przyjechać na święta. „Zawsze masz wymówki”, powiedziała wtedy mama. „Zawsze coś ważniejszego niż rodzina”.
Wiedziałam, że Antoś nie rozumie tych wszystkich napięć. Dla niego babcia i dziadek to po prostu ciepłe ramiona, naleśniki z dżemem i bajki na dobranoc. Dla mnie – to wspomnienia dzieciństwa, ale też bagaż niedopowiedzeń i żalu.
– Może zadzwonimy do babci? – zaproponowałam, próbując odwlec decyzję.
Antoś pokiwał głową. Wybrałam numer mamy. Odebrała po trzecim sygnale.
– Cześć, mamo – zaczęłam niepewnie. – Antoś chciałby was odwiedzić dzisiaj…
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej oddech.
– No dobrze – odpowiedziała w końcu chłodno. – Ale Staszek wraca późno z pracy. Przyjedźcie po piętnastej.
– Dobrze, mamo – powiedziałam cicho i rozłączyłam się.
Droga do rodziców zawsze wydawała mi się dłuższa niż była w rzeczywistości. Antoś siedział na tylnym siedzeniu i śpiewał piosenki z przedszkola. Ja w myślach układałam możliwe scenariusze rozmów: czy mama znów wypomni mi, że nie dzwonię wystarczająco często? Czy tata będzie udawał, że nic się nie stało?
Pod blokiem rodziców zaparkowałam z duszą na ramieniu. Antoś wybiegł pierwszy po schodach.
– Babciu! Babciu! – krzyczał już od progu.
Mama otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się do Antosia szeroko, ale mnie ledwo skinęła głową.
– Cześć, kochanie – powiedziała do wnuka i przytuliła go mocno. – Chodźcie, zrobiłam racuchy.
W kuchni pachniało jabłkami i cynamonem. Antoś od razu usiadł przy stole.
– Mamo… – zaczęłam niepewnie.
– Co? – jej głos był ostry jak nóż.
– Chciałam tylko…
– Nie musisz się tłumaczyć – przerwała mi. – Wiem, że masz swoje życie.
Poczułam znajome ukłucie w sercu. Zawsze tak było: rozmowy urywane w pół zdania, niedopowiedzenia wiszące w powietrzu jak ciężka mgła.
Antoś jadł racuchy z takim zachwytem, jakby nigdy wcześniej nie jadł niczego słodkiego.
– Babciu, a gdzie dziadek? – zapytał nagle.
– Dziadek wraca później z pracy – odpowiedziała mama łagodniej. – Ale zostaniesz jeszcze trochę?
Spojrzałam na zegarek. Było dopiero po czternastej.
– Zostaniemy – powiedziałam cicho.
Czas płynął powoli. Mama sprzątała kuchnię, ja siedziałam przy stole i patrzyłam na Antosia bawiącego się klockami na dywanie. Próbowałam zacząć rozmowę:
– Mamo…
– Tak?
– Chciałam ci powiedzieć… Przepraszam za tamto Boże Narodzenie. Wiem, że cię zawiodłam.
Mama odwróciła się do mnie plecami i zaczęła myć naczynia.
– To już nie ma znaczenia – powiedziała cicho. – Ważne, że jesteście teraz.
Ale wiedziałam, że ma znaczenie. Każde nasze spotkanie było jak pole minowe: nigdy nie wiadomo, kiedy wybuchnie kolejna kłótnia albo wypłynie stary żal.
Nagle usłyszałyśmy trzask drzwi wejściowych. To tata wrócił z pracy.
– Cześć wszystkim! – zawołał głośno.
Antoś pobiegł do niego z okrzykiem radości:
– Dziadku! Dziadku!
Tata podniósł go wysoko do góry i zaśmiał się serdecznie. Przez chwilę poczułam ukłucie zazdrości: dlaczego dla wnuka potrafi być taki czuły, a dla mnie zawsze był surowy?
Usiedliśmy razem przy stole. Tata opowiadał Antosiowi o swojej pracy w warsztacie samochodowym, o tym jak naprawiał dziś stary polonez i jak kiedyś sam jeździł takim autem na Mazury.
– A mama mówiła, że nie masz czasu dla rodziny – wypalił nagle Antoś z dziecięcą szczerością.
Zapadła cisza. Tata spojrzał na mnie uważnie.
– Każdy ma swoje życie – powiedział powoli. – Ale rodzina jest najważniejsza.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Po kolacji mama zaczęła zbierać talerze ze stołu. Antoś bawił się z dziadkiem samochodzikami na dywanie.
– Mamo…
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Tak?
– Dlaczego zawsze jest między nami tak trudno? Przecież ja naprawdę się staram…
Mama usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę milczała.
– Boję się cię stracić – powiedziała nagle cicho. – Boję się, że kiedyś przestaniesz tu przyjeżdżać zupełnie…
Zaskoczyły mnie jej słowa. Przez tyle lat myślałam, że to ona mnie odpycha, a tymczasem ona po prostu bała się samotności.
Objęłam ją mocno.
– Mamo… Ja też się boję. Ale czasem nie wiem już, jak do was wrócić…
Gdy wychodziliśmy wieczorem z Antosiem na klatkę schodową, mama przytuliła mnie jeszcze raz mocno.
– Przyjedźcie częściej – szepnęła mi do ucha.
W samochodzie Antoś zasnął niemal od razu. Jechałam przez ciemne ulice miasta i myślałam o tym wszystkim, co wydarzyło się tego dnia. O strachu przed samotnością, o niewypowiedzianych żalach i o tym, jak trudno czasem wybaczyć rodzinie…
Czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy wystarczy jedna szczera rozmowa, by naprawić lata milczenia?