Pod podłogą motelu: Historia Marty, która odkryła tajemnicę, o jakiej wolałaby nie wiedzieć
– Marta, przestań się tak wiercić! – syknęła do mnie Anka, moja młodsza siostra, kiedy po raz kolejny przekręciłam się na skrzypiącym łóżku. Motel „Pod Dębem” był tani, brudny i śmierdział stęchlizną, ale nie miałyśmy wyboru. Nasza matka wyrzuciła nas z domu po kolejnej awanturze o pieniądze.
Leżałam w ciemności, wsłuchując się w oddech Anki i szum samochodów na trasie S8. W głowie kłębiły mi się myśli: „Jak to się stało, że tu wylądowałyśmy? Czy naprawdę nie ma już dla nas miejsca w domu?”
Nagle poczułam coś twardego pod materacem. Przesunęłam ręką i natrafiłam na wystający fragment deski. Z ciekawości zaczęłam ją podważać paznokciem. Deska ustąpiła z cichym trzaskiem.
– Co robisz? – Anka podniosła się na łokciu.
– Tu coś jest – szepnęłam. – Pod łóżkiem… chyba jakaś skrytka.
Zsunęłyśmy materac na podłogę. W świetle latarki z telefonu zobaczyłyśmy niewielki właz. Serce waliło mi jak oszalałe.
– Otwieraj – ponagliła mnie Anka.
Z trudem uniosłam klapę. Z wnętrza buchnął zapach wilgoci i czegoś jeszcze… czegoś metalicznego. Zesztywniałam.
– Schodzimy? – spytała Anka, ale jej głos drżał.
– Musimy… – odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna.
Wślizgnęłyśmy się do środka. Pod podłogą znajdował się mały pokój – zardzewiałe łóżko polowe, stary koc i… zdjęcia przyklejone do ściany. Dziesiątki zdjęć dzieci. Niektóre wyglądały znajomo.
– Marta… to przecież… to ja! – krzyknęła Anka, wskazując jedno z nich. Rzeczywiście – była tam ona, ja i jeszcze kilka dzieciaków z naszej podstawówki.
Zamarłam. Ktoś nas obserwował przez lata. Ktoś tu mieszkał i robił nam zdjęcia.
Wtedy usłyszałyśmy kroki nad głową. Ktoś wszedł do naszego pokoju.
– Szybko! – szepnęłam i przycisnęłyśmy się do ściany, gasząc latarkę.
Ktoś chodził po pokoju, przesuwał meble. Słyszałam jego ciężki oddech. Po chwili zapadła cisza. Bałam się oddychać.
Gdy w końcu odważyłyśmy się wyjść, pokój był pusty. Ale na łóżku leżała kartka: „Nie szukajcie prawdy”.
Przez całą noc nie zmrużyłyśmy oka. Rano zadzwoniłam do ojca. Nie rozmawialiśmy od miesięcy, odkąd zostawił nas dla innej kobiety.
– Tato… musisz tu przyjechać. To ważne – powiedziałam drżącym głosem.
Przyjechał po godzinie, blady i spięty.
– Co się stało? – spytał, patrząc na nas podejrzliwie.
Pokazałyśmy mu zdjęcia. Zbladł jeszcze bardziej.
– To niemożliwe… – wyszeptał. – Przecież ten motel należał kiedyś do twojego dziadka…
Zamarłam. Dziadek zmarł nagle dziesięć lat temu. Nikt nie chciał o nim mówić.
– Tato… czy dziadek… czy on…?
Ojciec spuścił wzrok.
– Był chory. Miał swoje tajemnice… Ale nigdy nie przypuszczałem…
Wróciłyśmy do domu matki. Ta najpierw krzyczała, że uciekłyśmy, potem płakała, gdy zobaczyła zdjęcia.
– Wiedziałam, że coś ukrywał! – lamentowała. – Ale nikt mi nie wierzył!
Przez kolejne dni cała rodzina żyła w napięciu. Policja przesłuchała nas i zabezpieczyła pokój pod podłogą. Wyszło na jaw, że dziadek przez lata obserwował dzieci z okolicy i prowadził jakieś chore zapiski.
W szkole patrzono na mnie jak na trędowatą. Koledzy szeptali za moimi plecami:
– To ta od dziadka zboczeńca…
Matka zamknęła się w sobie. Ojciec przestał odbierać telefony. Anka zaczęła uciekać z domu na całe noce.
Czułam się winna, choć przecież niczego nie zrobiłam. Każdego dnia pytałam siebie: „Czy lepiej było nie wiedzieć? Czy prawda zawsze wyzwala?”
Minęły miesiące, zanim zaczęliśmy rozmawiać o tym bez łez i krzyków. Dziś wiem jedno: czasem największe tajemnice kryją się najbliżej nas.
Czy wy też macie w rodzinie sekrety, o których boicie się mówić? Czy lepiej żyć w nieświadomości, czy jednak znać całą prawdę – nawet jeśli boli?