Wyrzucona jak bezdomny pies – historia Kingi z Poznania
— Proszę pani, telefon pani upadł! Proszę zaczekać! — krzyknął nieznajomy, przekrzykując szum ulewy. Zatrzymałam się na środku pustej ulicy, czując jak zimne krople deszczu spływają mi po policzkach, mieszając się z łzami. Odwróciłam się powoli, spojrzałam na mężczyznę zmęczonym, obojętnym wzrokiem i zmarszczyłam brwi. — To pani? — zapytał, podnosząc mój telefon z chodnika. Skinęłam głową, nie mając siły na słowa. Wzięłam aparat do ręki i ruszyłam dalej, nie dziękując nawet.
Nie miałam już dokąd wracać. Kilka godzin wcześniej usłyszałam od matki słowa, które roztrzaskały moje serce na tysiące kawałków: „Nie chcę cię już widzieć w tym domu. Jesteś dla mnie nikim”. Stałam wtedy w kuchni, z torbą w ręku, a obok mnie stał ojciec — milczący, zaciśnięte usta, wzrok wbity w podłogę. Nie próbował mnie zatrzymać. Nawet nie spojrzał mi w oczy.
— Mamo, proszę… — zaczęłam błagalnie, ale przerwała mi gwałtownie.
— Dość! Zawiodłaś nas po raz ostatni! — krzyknęła. — Nie będziesz już niszczyć naszej rodziny!
Nie rozumiałam, jak mogłam do tego doprowadzić. Przecież wszystko robiłam dla nich. Pracowałam na dwa etaty, żeby pomóc spłacić kredyt na mieszkanie. Odkładałam własne marzenia na później, żeby młodszy brat mógł studiować w Warszawie. Ale kiedy przyznałam się do błędu — że straciłam pracę przez konflikt z szefową i nie będę mogła przez jakiś czas pomagać finansowo — matka wybuchła. Zarzuciła mi egoizm i nieodpowiedzialność. Ojciec tylko stał i milczał.
Wyszłam z domu jak bezdomny pies, z jedną torbą i telefonem w kieszeni. Deszcz zaczął padać niemal od razu, jakby niebo chciało podkreślić moją klęskę. Przechodziłam przez kolejne ulice Poznania, mijając ludzi chowających się pod parasolami, śpieszących do ciepłych mieszkań. Ja nie miałam już dokąd pójść.
Zadzwoniłam do przyjaciółki, Magdy. Odebrała po kilku sygnałach.
— Kinga? Co się stało? — zapytała zaniepokojona.
— Wyrzucili mnie z domu — wyszeptałam.
— Przyjeżdżaj do mnie natychmiast! — odpowiedziała bez wahania.
Ale nie mogłam się ruszyć. Stałam pod bramą starej kamienicy i patrzyłam na światła odbijające się w kałużach. Czułam się jak ktoś zupełnie obcy w tym mieście, które przecież znałam od dziecka.
Przypomniały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa: wspólne obiady przy stole, śmiech brata, ciepłe ramiona mamy po złym śnie. Jak to możliwe, że teraz jestem tu sama?
Nagle zadzwonił telefon. To był brat.
— Kinga… Mamo jest zdenerwowana. Może lepiej wróć jutro rano? — powiedział cicho.
— Nie wrócę — odpowiedziałam twardo. — Nie po tym wszystkim.
— Przepraszam… — usłyszałam tylko i połączenie zostało przerwane.
Ruszyłam przed siebie bez celu. Przechodziłam obok kawiarni, gdzie kiedyś spotykałyśmy się z Magdą na plotki po pracy. Teraz świat wydawał się zupełnie inny — zimny, obcy i nieprzyjazny.
W końcu dotarłam do mieszkania Magdy. Otworzyła mi drzwi w piżamie, przytuliła mocno i zaprowadziła do kuchni.
— Co się stało? Opowiedz wszystko — powiedziała spokojnie, nalewając mi herbaty.
Zaczęłam mówić. O pracy, o kłótni z szefową, o tym jak próbowałam ratować sytuację, ale nic nie pomogło. O matce, która zawsze wymagała ode mnie więcej niż od brata. O ojcu, który nigdy nie potrafił stanąć po mojej stronie.
Magda słuchała uważnie, czasem ściskała moją dłoń.
— Kinga… Twoja mama jest surowa i wymagająca. Ale to nie znaczy, że masz pozwolić jej siebie niszczyć — powiedziała stanowczo.
Poczułam ulgę i jednocześnie ogromny smutek. Czy naprawdę byłam aż tak nieważna dla własnej rodziny?
Następnego dnia zadzwoniła mama.
— Kiedy zamierzasz zabrać resztę rzeczy? — zapytała chłodno.
— Nie wiem… Może nigdy — odpowiedziałam drżącym głosem.
— Nie dramatyzuj! Musisz dorosnąć! — rzuciła i rozłączyła się.
Przez kolejne dni mieszkałam u Magdy. Szukałam pracy, wysyłałam CV, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne. Czułam się jak cień samej siebie. Każdego wieczoru płakałam po cichu w łazience, żeby Magda nie słyszała.
Pewnego dnia dostałam telefon z firmy rekrutacyjnej. Zaprosili mnie na rozmowę do dużej firmy logistycznej pod Poznaniem. Pojechałam tam z duszą na ramieniu.
Rozmowa poszła dobrze. Po tygodniu dostałam wiadomość: „Z przyjemnością informujemy…”. Zaczęłam nową pracę.
Powoli zaczynałam odzyskiwać równowagę. Wynajęłam mały pokój na Jeżycach. Sama urządziłam go skromnie: łóżko z Ikei, stary fotel znaleziony na OLX-ie i kilka zdjęć z dzieciństwa na ścianie.
Czasem dzwonił brat. Pytał, czy wszystko u mnie dobrze. Matka milczała przez wiele tygodni.
W końcu napisała SMS-a: „Może przyjedziesz na Wigilię?”.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy powinnam wrócić do ludzi, którzy wyrzucili mnie jak bezdomnego psa? Czy można wybaczyć taką zdradę?
Siedzę teraz przy oknie mojego małego pokoju i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim, co przeszłam przez ostatnie miesiące. Czy naprawdę rodzina jest najważniejsza? A może czasem trzeba wybrać siebie?
Ciekawa jestem, co wy byście zrobili na moim miejscu…