Adopcja, która rozdarła naszą rodzinę: Prawda, której nie chcieliśmy znać
– Mamo, dlaczego ona znowu płacze? – głos mojego syna, Michała, przeszył ciszę naszego mieszkania w bloku na warszawskim Ursynowie. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, próbując zmyć z talerzy resztki obiadu i własne myśli. Zosia krzyczała w swoim pokoju już od pół godziny. Mój mąż, Tomek, siedział w salonie i udawał, że czyta gazetę, ale widziałam, jak jego palce nerwowo drżą na marginesie papieru.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie – ciepłej, gwarnej, pełnej śmiechu. Michał miał wtedy osiem lat i był naszym oczkiem w głowie. Ale po dwóch poronieniach wiedziałam, że już nie będę mogła mieć więcej dzieci. To wtedy zaczęliśmy rozmawiać o adopcji. Tomek był sceptyczny, ale ja czułam, że to nasza szansa.
Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Zosię w domu dziecka na Pradze. Miała trzy lata i ogromne, ciemne oczy. Nie uśmiechała się – patrzyła na mnie z nieufnością, jakby wiedziała więcej niż powinna. Pani dyrektor powiedziała: „Zosia jest trudna. Przeszła wiele.” Ale ja byłam pewna, że miłość uleczy wszystko.
Pierwsze tygodnie były jak z bajki. Zosia tuliła się do mnie, Michał pokazywał jej swoje zabawki, a Tomek starał się być cierpliwy. Ale potem zaczęły się kłopoty. Zosia miała napady złości – rzucała się na podłogę, krzyczała, biła Michała. W nocy budziła się z krzykiem. Psycholog mówił: „To normalne. Potrzebuje czasu.”
Ale czas mijał, a nasza rodzina zaczynała pękać. Michał zamknął się w sobie, przestał zapraszać kolegów. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy. Ja byłam rozdarta – kochałam Zosię, ale czułam się bezradna wobec jej bólu i agresji.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z jego matką przez telefon:
– Ona niszczy naszą rodzinę! – szeptał roztrzęsionym głosem. – Nie poznaję już własnej żony ani syna.
Zamarłam za drzwiami kuchni. Czy naprawdę tak myśli? Czy ja też się zmieniłam?
Zosia coraz częściej pytała o swoją „prawdziwą mamę”. Pewnego dnia znalazłam ją siedzącą pod stołem z moim zdjęciem w ręku.
– Ty nie jesteś moja mama – powiedziała cicho.
Poczułam ukłucie w sercu. Próbowałam ją przytulić, ale wyrwała mi się i uciekła do swojego pokoju.
Wkrótce zaczęły się kłótnie z Tomkiem. On chciał oddać Zosię z powrotem do domu dziecka.
– Nie dam rady! – krzyczał. – Patrz na Michała! On cierpi!
– A Zosia? – pytałam rozpaczliwie. – Ona też cierpi!
Michał przestał ze mną rozmawiać. Pewnego dnia znalazłam go płaczącego w łazience.
– Dlaczego musiała tu zamieszkać? – spytał przez łzy. – Już mnie nie kochasz?
Serce mi pękało. Próbowałam tłumaczyć, że miłość się mnoży, a nie dzieli, ale widziałam w jego oczach żal i poczucie zdrady.
Zaczęliśmy chodzić na terapię rodzinną. Psycholog mówił o traumie Zosi, o tym, jak dzieci po przejściach potrzebują stabilności i cierpliwości. Ale czy my byliśmy na to gotowi? Czy ja byłam gotowa poświęcić szczęście własnego syna dla szczęścia innego dziecka?
Pewnej nocy obudził mnie hałas. Wybiegłam do przedpokoju i zobaczyłam Zosię przy drzwiach wyjściowych, z plecakiem na ramieniu.
– Idę do mamy – powiedziała spokojnie.
Zatrzymałam ją w ramionach i płakałyśmy razem na podłodze.
Tomek coraz częściej nocował u swojej matki. W końcu powiedział:
– Jeśli ona zostaje, ja odchodzę.
Patrzyłam na niego i czułam się rozdarta na milion kawałków.
Dziś siedzę sama w kuchni. Michał mieszka z Tomkiem, widuję go tylko w weekendy. Zosia jest ze mną – powoli budujemy coś na nowo, ale wiem, że już nigdy nie będziemy taką rodziną jak dawniej.
Czy można kochać dziecko tak bardzo, by poświęcić dla niego wszystko? Czy miałam prawo rozbić rodzinę w imię tej miłości? Czasem patrzę na Zosię i pytam siebie: czy gdybym wiedziała wszystko wcześniej… podjęłabym tę samą decyzję?