„Ale mamo, zawsze mogłaś…”: Lato, które zmieniło wszystko
– Ale mamo, zawsze mogłaś się poświęcić, prawda? – głos Magdy, mojej synowej, brzmiał ostro, choć starała się to ukryć pod uśmiechem. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, zmywając po obiedzie dla czwórki dzieci. Moje wnuki biegały po domu, rozrzucając klocki i śmiejąc się głośno. Był środek lipca, a ja czułam się bardziej zmęczona niż kiedykolwiek w życiu.
Jeszcze wiosną byłam pewna, że to będzie tylko kilka tygodni. Syn z synową poprosili, żebym zajęła się wnukami podczas wakacji. „Mama, to tylko na chwilę. My musimy popracować, dzieci nie chcemy posyłać do półkolonii. Jesteś najlepszą babcią na świecie!” – mówił Tomek, a ja poczułam ciepło w sercu. Kto by nie chciał usłyszeć takich słów? Przecież zawsze chciałam być potrzebna. Zgodziłam się bez wahania.
Pierwsze dni były nawet przyjemne. Zosia i Staś – bliźniaki, siedem lat – pomagali mi piec ciasto, a mała Hania tuliła się do mnie przy bajkach. Najstarszy, Kuba, miał już dwanaście lat i najchętniej siedział z telefonem, ale czasem udało mi się go wyciągnąć na rower. Czułam się jak za dawnych lat, kiedy to ja byłam młodą mamą i wszystko wydawało się możliwe.
Ale potem przyszły upały i dzieci zaczęły się nudzić. Każdy dzień był taki sam: śniadanie, sprzątanie po śniadaniu, zabawy, kłótnie o zabawki, płacz Hani, bo Zosia zabrała jej misia. Obiad – gotowany od rana na dwóch palnikach, bo trzeci od miesięcy nie działał. Potem spacery do parku, gdzie musiałam mieć oczy dookoła głowy. Wieczorem padałam na łóżko bez sił.
Tomek i Magda wracali późno. „Mamo, jesteś niezastąpiona!” – mówili co wieczór. Ale coraz częściej słyszałam też: „Dzisiaj dzieci były bardzo rozbrykane… Może za dużo im pozwalasz?”, „Kuba znowu nie odrobił lekcji z angielskiego… Powinnaś go przypilnować”. Czułam narastające napięcie. Czy naprawdę robiłam coś źle?
Pewnego dnia Hania przewróciła się na placu zabaw i rozbiła kolano. Płakała tak głośno, że wszyscy rodzice patrzyli na mnie z dezaprobatą. Wieczorem Magda spojrzała na mnie z wyrzutem:
– Mamo, jak mogłaś spuścić ją z oka?
– Przecież pilnowałam… – zaczęłam tłumaczyć.
– Ale zawsze mogłaś bardziej uważać – przerwała mi.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież robiłam wszystko najlepiej jak umiałam! Czy naprawdę nikt tego nie widzi?
Zaczęłam mieć sny o tym, że uciekam z domu Tomka i Magdy. W tych snach szłam przez las albo jechałam pociągiem do Zakopanego – sama, wolna od obowiązków. Rano budziłam się z poczuciem winy.
Któregoś wieczoru usiadłam z Tomkiem przy stole.
– Synku… Ja już nie mam siły – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Mamo, przecież zawsze dawałaś radę. To tylko dzieci.
– Ale ja mam swoje lata…
– Wiem, ale nam naprawdę zależy na tej pracy. Magda ma szansę na awans…
Patrzył na mnie błagalnie. Poczułam się jak egoistka.
Następnego dnia dzieci obudziły mnie o szóstej rano. Zosia płakała, bo zgubiła ulubioną lalkę. Kuba krzyczał na Stasia za to, że ten zabrał mu ładowarkę do telefonu. Hania rozlała mleko na dywan. Zamiast krzyczeć – usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać razem z nimi.
Nie wiem ile to trwało. W końcu Zosia przytuliła się do mnie:
– Babciu, nie płacz…
To był moment przełomowy. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę być wszystkim dla wszystkich.
Wieczorem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Krysi.
– Krysiu… Ja już nie daję rady – wyszeptałam.
– Musisz im powiedzieć prawdę – odpowiedziała bez wahania.
Bałam się tej rozmowy bardziej niż czegokolwiek innego.
W piątek wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Dzieci jadły lody, a ja zebrałam się na odwagę.
– Kochani… Muszę wam coś powiedzieć – zaczęłam drżącym głosem.
Tomek spojrzał na mnie z niepokojem, Magda odłożyła telefon.
– Nie dam rady opiekować się dziećmi przez całe wakacje. Potrzebuję odpoczynku…
Zapadła cisza.
– Ale mamo… zawsze mogłaś! – wybuchła Magda.
– Teraz już nie mogę – odpowiedziałam stanowczo.
Tomek milczał przez chwilę.
– Rozumiem… Tylko dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Bo chciałam być dla was najlepsza…
Magda wstała od stołu i wyszła do kuchni trzaskając drzwiami. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do siebie. W domu było cicho aż do bólu. Przez kilka dni nikt nie dzwonił. Czułam się winna i opuszczona.
Po tygodniu zadzwonił Tomek:
– Mamo… Przepraszam cię. Nie powinniśmy tyle od ciebie wymagać.
Poczułam ulgę i żal jednocześnie.
Dziś wiem jedno: granice są potrzebne nawet w rodzinie. Nie jestem już tą samą osobą co kiedyś – mam prawo do odpoczynku i własnych marzeń.
Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych aż do końca? Czy rodzina potrafi docenić to, co robimy – zanim będzie za późno?