Babcia zmusza mnie do dzielenia mieszkania z bratem. Myślałam, że to żart, dopóki nie usłyszałam jej ostatnich słów…
— Nie będę miała spokoju, dopóki nie podzielisz się mieszkaniem z bratem — powiedziała babcia, patrząc mi prosto w oczy. Jej głos był słaby, ale stanowczy. Siedziałam przy jej łóżku w szpitalu, ściskając zimną dłoń. Wtedy jeszcze myślałam, że to tylko kolejny kaprys starej kobiety, która zawsze próbowała wszystkich ustawiać po swojemu.
Ale kiedy dwa tygodnie później dostałam list od notariusza, zrozumiałam, że to nie był żart. Babcia w testamencie zapisała mi swoje dwupokojowe mieszkanie na Pradze — pod warunkiem, że przez rok będę je dzielić z moim bratem, Bartkiem. Bratem, którego nie widziałam od pięciu lat. Bratem, który zawsze był „ani tu, ani tam”, jak mawiała mama. Wiecznie gdzieś znikał, ładował się w kłopoty, a potem wracał z podkulonym ogonem.
— To jakiś absurd! — wrzasnęłam do telefonu, dzwoniąc do mamy zaraz po wyjściu od notariusza. — Przecież on nawet nie potrafi po sobie sprzątać!
Mama westchnęła ciężko. — To była ostatnia wola babci. Może spróbujcie się dogadać? Jesteście rodziną.
Rodziną? Od kiedy? Bartek zniknął z domu zaraz po maturze. Ja zostałam — opiekowałam się babcią, pomagałam mamie, pracowałam na dwa etaty, żeby jakoś wiązać koniec z końcem. On pojawiał się tylko wtedy, gdy czegoś potrzebował. A teraz miałam z nim mieszkać?
Pierwszy dzień w nowym „wspólnym” mieszkaniu był jak zły sen. Bartek wszedł z plecakiem i torbą sportową, rzucił wszystko na podłogę i rozsiadł się na kanapie.
— No siema, siostra. Fajnie tu masz. Babcia zawsze wiedziała, co dobre — rzucił z tym swoim głupkowatym uśmiechem.
— To nie jest hotel — odpowiedziałam chłodno. — Mamy ustalić zasady.
— Jasne, jasne. Ja nie przeszkadzam, ty nie przeszkadzasz. Każdy sobie rzepkę skrobie.
Przez pierwsze tygodnie unikaliśmy się jak ognia. Ja wychodziłam do pracy wcześnie rano, on wracał późno w nocy. W lodówce pojawiały się dziwne rzeczy: puszki po piwie, resztki kebaba, czasem jakieś podejrzane tabletki. Zaczęłam się bać, że Bartek znowu wpadł w złe towarzystwo.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam go siedzącego w kuchni z głową opartą o blat.
— Wszystko w porządku? — zapytałam niepewnie.
Podniósł wzrok. Jego oczy były zaczerwienione.
— Babcia zawsze mówiła, że jestem do niczego — wyszeptał. — Ale ty… Ty zawsze byłaś jej oczkiem w głowie.
Zamurowało mnie. Nigdy nie rozmawialiśmy o uczuciach. W naszej rodzinie wszystko zamiatało się pod dywan.
— To nieprawda — powiedziałam cicho. — Babcia po prostu chciała cię chronić.
Bartek wzruszył ramionami i wyszedł na balkon zapalić papierosa. Zostawił mnie z tysiącem myśli i jednym pytaniem: czy naprawdę znam własnego brata?
Z czasem zaczęliśmy rozmawiać więcej. O babci, o dzieciństwie, o tym, jak bardzo oboje czuliśmy się samotni w naszym domu pełnym milczenia i pretensji. Bartek przyznał się, że stracił pracę i nie ma dokąd pójść. Że próbował zacząć od nowa już tyle razy, że przestał wierzyć w siebie.
Pewnej nocy usłyszałam hałas w przedpokoju. Wybiegłam z pokoju i zobaczyłam Bartka szarpiącego się z jakimś obcym facetem.
— Oddaj mi moje pieniądze! — krzyczał tamten.
Bartek próbował go odepchnąć.
— Spokojnie! Zaraz ci oddam!
Zadzwoniłam po policję. Facet uciekł zanim przyjechali funkcjonariusze, ale Bartek został przesłuchany na miejscu.
— Co ty wyprawiasz?! — wrzasnęłam na niego zaraz po wszystkim.
— Przepraszam… To tylko chwilowe kłopoty — mamrotał pod nosem.
— Chwilowe?! Wciągasz mnie w swoje długi? Wiesz co? Mam tego dość! — krzyczałam przez łzy.
Przez kolejne dni nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Myślałam o tym, żeby złamać testament i wyrzucić Bartka za drzwi. Ale wtedy przypomniałam sobie babcię i jej słowa: „Nie będę miała spokoju…”
Któregoś wieczoru Bartek przyszedł do mnie do pokoju.
— Wiem, że cię zawiodłem — powiedział cicho. — Ale proszę… Daj mi jeszcze jedną szansę. Pójdę na terapię. Znajdę pracę. Tylko nie wyrzucaj mnie stąd.
Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim tego samego zagubionego chłopca, którym był kiedyś. Może babcia miała rację? Może rodzina to coś więcej niż tylko wspólne nazwisko?
Minęły miesiące. Bartek rzeczywiście poszedł na terapię i znalazł pracę w pobliskiej piekarni. Zaczął sprzątać po sobie, gotować obiady i nawet czasem pytał mnie o zdanie w ważnych sprawach. Powoli zaczynaliśmy być… rodzeństwem?
Rok minął szybciej niż myślałam. Przyszedł dzień, kiedy mogłam zdecydować: mieszkanie będzie tylko moje albo… zostaniemy tu razem.
Siedzieliśmy przy kuchennym stole i patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Co teraz? — zapytał Bartek cicho.
Westchnęłam głęboko.
— Nie wiem… Ale chyba pierwszy raz od dawna czuję się częścią rodziny.
Czasem zastanawiam się: czy gdyby nie babcia i jej upór, kiedykolwiek odważyłabym się otworzyć przed bratem? Czy można odbudować rodzinę na gruzach dawnych żalów? Co wy byście zrobili na moim miejscu?