Blask w oknie: droga do szczęścia Wiktora
– Witek, wrócisz na kolację? – głos mamy rozbrzmiał w moim telefonie z tą samą nutą niepokoju, którą słyszałem od dzieciństwa. Miałem trzydzieści osiem lat, a ona wciąż nazywała mnie Witkiem, jakbym był tym małym chłopcem, który bał się ciemności i chował się pod jej ramieniem podczas burzy. Stałem na przystanku tramwajowym, patrząc na rozświetlone okna kamienic. W jednym z nich paliło się światło – ciepłe, domowe, obietnica bezpieczeństwa. Ale dla mnie to światło było też klatką.
– Nie wiem, mamo. Może zostanę dłużej w pracy – odpowiedziałem cicho, choć wiedziałem, że i tak wrócę. Zawsze wracałem. Mama była profesorem literatury na uniwersytecie w naszym mieście. Nigdy nie wyszła za mąż. Poświęciła wszystko – swoje marzenia, młodość, nawet przyjaźnie – żeby wychować mnie na „człowieka z zasadami”. Ale czy kiedykolwiek pozwoliła mi być naprawdę sobą?
Gdy wszedłem do mieszkania, poczułem znajomy zapach zupy pomidorowej i świeżo upieczonego chleba. Mama krzątała się w kuchni, jej siwe włosy upięte były w niedbały kok. – Witek, zdejmij buty! – rzuciła przez ramię. – Znowu padało, nie chcę błota na podłodze.
Usiadłem przy stole i patrzyłem na nią. Była zmęczona, ale w jej oczach tlił się ten sam blask co zawsze – blask troski i oczekiwania. – Długo cię nie było – powiedziała cicho. – Martwiłam się.
– Mamo, mam trzydzieści osiem lat – wybuchłem nagle. – Nie musisz się już o mnie martwić.
Spojrzała na mnie z wyrzutem. – Jesteś moim synem. Zawsze będę się martwić.
W tej chwili poczułem się jak zdrajca. Wiedziałem, że ją ranię, ale jednocześnie czułem narastającą złość. Ile jeszcze lat będę musiał tłumaczyć się z każdego wyjścia? Ile razy jeszcze usłyszę: „Zjedz coś”, „Ubierz się cieplej”, „Nie wracaj za późno”?
Wieczorem siedziałem w swoim pokoju i patrzyłem przez okno na światła miasta. W głowie miałem słowa kolegi z pracy, Pawła: – Wiktor, ty musisz w końcu zacząć żyć swoim życiem! Ile można być synkiem mamusi?
Ale jak miałem to zrobić? Mama była sama. Ojca nigdy nie poznałem. Byliśmy tylko we dwoje przez całe życie. Każda próba wyjścia poza ten układ kończyła się łzami lub cichym wyrzutem: – Ja cię tylko kocham, Witek.
Kilka dni później spotkałem Magdę na uczelni. Była nową asystentką w katedrze historii sztuki. Miała rude włosy i śmiała się tak głośno, że wszyscy się za nią oglądali. Zaproponowała kawę po pracy.
– Wiktorze, czemu zawsze jesteś taki spięty? – zapytała, gdy siedzieliśmy w kawiarni przy rynku.
– Nie wiem… Może dlatego, że nigdy nie miałem okazji być inny?
Magda spojrzała na mnie uważnie. – Chciałbyś coś zmienić?
Zamilkłem. Chciałem. Bardzo chciałem. Ale czy potrafiłbym zostawić mamę samą? Czy miałem prawo do własnego szczęścia?
Wieczorem mama czekała na mnie z kolacją. – Gdzie byłeś? – zapytała z nutą zazdrości.
– Spotkałem się z koleżanką z pracy.
Zmarszczyła brwi. – Znowu? Ostatnio często wychodzisz.
– Mamo… Ja też mam prawo do życia.
– A ja? Kto będzie o mnie dbał?
Poczułem gulę w gardle. To był szantaż emocjonalny, ale nie potrafiłem jej tego powiedzieć wprost.
Przez kolejne tygodnie coraz częściej spotykałem się z Magdą. Zaczęliśmy planować wspólny wyjazd nad morze. Mama stawała się coraz bardziej zamknięta w sobie, coraz częściej milczała podczas kolacji.
Pewnego wieczoru wróciłem późno. W oknie naszego mieszkania paliło się światło – to samo światło, które zawsze oznaczało dom i bezpieczeństwo. Ale tym razem czułem tylko ciężar odpowiedzialności.
– Witek! – mama wybiegła mi naprzeciw w przedpokoju. – Myślałam, że coś ci się stało!
– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziałem stanowczo.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Mama patrzyła na mnie ze łzami w oczach.
– Chcę zamieszkać sam – powiedziałem drżącym głosem. – Chcę spróbować żyć po swojemu.
Mama zaczęła płakać. – Zostawiasz mnie? Po tylu latach?
– Nie zostawiam cię. Po prostu chcę być dorosły.
Przez długie minuty siedzieliśmy w ciszy. Słyszałem tylko tykanie zegara i jej cichy szloch.
Następne dni były koszmarem. Mama przestała ze mną rozmawiać, zamykała się w swoim pokoju. Czułem się jak najgorszy syn na świecie.
Magda próbowała mnie wspierać, ale widziała, jak bardzo jestem rozdarty.
– Musisz wybrać siebie, Wiktorze – mówiła cicho. – Inaczej nigdy nie będziesz szczęśliwy.
W końcu znalazłem małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Przeprowadzka była bolesna i pełna łez.
Pierwszej nocy siedziałem sam przy oknie i patrzyłem na ciemność za szybą. Nigdzie nie paliło się światło czekające na mnie.
Ale po raz pierwszy poczułem coś nowego: wolność zmieszaną ze strachem.
Czy zrobiłem dobrze? Czy można być szczęśliwym bez poczucia winy wobec tych, których kochamy? A może szczęście zawsze wymaga odwagi i poświęcenia?