Cień zapomnienia: Czterdzieste urodziny Elżbiety Kowalskiej
– Elka, gdzie są moje klucze? – głos męża rozległ się z przedpokoju, przerywając ciszę poranka. Otworzyłam oczy, czując ciężar w piersi. To miał być mój dzień. Czterdzieste urodziny. W głowie układałam sobie scenariusze: może śniadanie do łóżka, może kwiaty, może choćby zwykłe „wszystkiego najlepszego”. Ale zamiast tego usłyszałam tylko codzienny pośpiech i pretensje.
– Na komodzie, jak zawsze – odpowiedziałam cicho, choć miałam ochotę krzyknąć: „A może dziś zapytasz, jak się czuję?”
Mój mąż, Andrzej, nawet nie spojrzał mi w oczy. Zabrał klucze i wyszedł, trzaskając drzwiami. Synowie – Tomek i Michał – już od rana siedzieli przy komputerach. Przechodząc obok ich pokoju, usłyszałam tylko stukanie klawiatury i ciche śmiechy. Zatrzymałam się w progu.
– Chłopcy…
– Co? – Tomek nawet nie oderwał wzroku od ekranu.
– Nic… – westchnęłam i zamknęłam drzwi.
W kuchni zaparzyłam sobie kawę. Zawsze robiłam ją dla wszystkich, dziś zrobiłam tylko dla siebie. Usiadłam przy stole, patrząc na zegar. Dziewiąta rano. Może jeszcze sobie przypomną? Może to wszystko to tylko gra pozorów, a za chwilę usłyszę śmiech i zobaczę tort?
Ale minuty zamieniały się w godziny. O jedenastej zadzwoniła sąsiadka, pani Zosia.
– Elżuniu, wszystkiego najlepszego! – jej głos był ciepły i szczery. – Czterdziestka to piękny wiek!
– Dziękuję, pani Zosiu – odpowiedziałam, czując łzy pod powiekami.
– Rodzina już cię wyściskała?
Zawahałam się.
– Jeszcze nie…
– Ach, pewnie szykują niespodziankę! – zaśmiała się.
Chciałam w to wierzyć. Naprawdę chciałam.
Po południu Andrzej wrócił z pracy. Rzucił torbę na fotel i włączył telewizor.
– Co na obiad? – zapytał beznamiętnie.
– Zrobiłam twoją ulubioną zupę pomidorową – odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie głosu.
– Super – mruknął i zniknął w łazience.
Przy stole siedzieliśmy w milczeniu. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Michał rozlał sok na obrus, Tomek narzekał na szkołę. Nikt nie spojrzał na mnie dłużej niż przez sekundę.
Wieczorem wyszłam na balkon. Patrzyłam na stare bloki, które pamiętały moje dzieciństwo. Wtedy wszystko było prostsze. Mama zawsze pamiętała o moich urodzinach. Pieczołowicie piekła sernik, tata przynosił kwiaty z ogrodu. Teraz byłam sama pośród ludzi, których kochałam najbardziej na świecie.
Około dziewiątej wieczorem zadzwoniła moja siostra, Anka.
– Elka! Sto lat! Jak świętujesz?
Zawahałam się przez chwilę.
– Wiesz… jakoś tak spokojnie – odpowiedziałam wymijająco.
– Andrzej coś wymyślił?
– Nie bardzo…
W słuchawce zapadła cisza.
– Elka… oni zapomnieli?
Nie wytrzymałam. Łzy popłynęły mi po policzkach.
– Tak, Anka… Nikt nie pamiętał. Nawet chłopcy…
Usłyszałam jej westchnienie.
– Elżbieta, ty zawsze byłaś dla nich wszystkim. Może czas pomyśleć o sobie?
Po rozmowie długo siedziałam w ciemności. W końcu usłyszałam kroki Andrzeja.
– Co ty tu robisz? Zimno jest – powiedział z irytacją.
Spojrzałam na niego przez łzy.
– Andrzej… czy ty wiesz, jaki dziś dzień?
Zmarszczył brwi.
– Środa? Coś się stało?
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Mam dziś urodziny. Czterdzieste urodziny.
Zamilkł na chwilę. W jego oczach pojawiło się zmieszanie.
– O cholera… Elka, przepraszam… Zapomniałem… W pracy był taki młyn…
Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niego do sypialni i zamknęłam drzwi. Po chwili usłyszałam ciche pukanie.
– Elżbieta…
Nie chciałam go słuchać. Było mi wszystko jedno. Przez całe życie stawiałam ich potrzeby ponad swoje. Gotowałam, prałam, dbałam o dom i o nich. A oni nie potrafili pamiętać o jednym dniu w roku?
Następnego dnia rano Andrzej próbował się tłumaczyć. Chciał kupić kwiaty, zamówić tort. Chłopcy przynieśli laurki zrobione naprędce przed szkołą. Ale to już nie było to samo. Coś we mnie umarło tej nocy.
Od tamtej pory zaczęłam inaczej patrzeć na siebie i na nich. Przestałam być niewidzialna gospodynią domową. Zapisałam się na kurs języka angielskiego w pobliskim domu kultury. Zaczęłam spotykać się z koleżankami na kawie. Kupiłam sobie nową sukienkę bez pytania Andrzeja o zgodę.
Rodzina była zdziwiona moją zmianą. Andrzej próbował odzyskać dawną Elżbietę – tę cichą, zawsze gotową do poświęceń żonę i matkę. Ale ja już nie chciałam wracać do tamtego życia.
Czasem zastanawiam się, czy można naprawić coś, co pękło tak boleśnie? Czy rodzina to naprawdę miejsce wsparcia i miłości, czy tylko wygodny układ dla tych, którzy biorą wszystko za pewnik? Może czasem trzeba pozwolić sobie być ważną – choćby tylko dla siebie samej.