Cisza moich synów – historia matki z Mazowsza, która straciła kontakt z własnymi dziećmi
– Michał, odbierz ten telefon! – krzyknęłam przez otwarte drzwi kuchni, czując jak serce mi wali. Znowu dzwoniła babcia Zosia, a ja byłam pewna, że coś się stało. Michał jednak tylko wzruszył ramionami i nawet nie podniósł wzroku znad komputera. – Mamo, przecież to nie do mnie – burknął. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatni raz, kiedy poproszę go o coś takiego bez cienia goryczy w głosie.
Wychowałam pięcioro dzieci w małej wsi pod Płockiem. Mój mąż, Andrzej, był kierowcą tira – wiecznie w trasie, wiecznie zmęczony. Ja byłam tą, która trzymała dom w ryzach: gotowałam, prałam, pilnowałam lekcji i rozdzielałam obowiązki. Zawsze powtarzałam: „Rodzina jest najważniejsza. Tylko na siebie możemy liczyć”.
Córki – Kasia i Ola – od zawsze były moimi powierniczkami. Kasia pomagała mi w kuchni, Ola przy zwierzętach. Z synami było trudniej. Michał – najstarszy – był zamknięty w sobie. Tomek – środkowy – wiecznie się buntował. Najmłodszy, Bartek, był moim oczkiem w głowie, ale i on z czasem zaczął się oddalać.
Pamiętam pewien wieczór sprzed lat. Siedzieliśmy wszyscy przy stole. Andrzej wrócił z trasy i był wyjątkowo w dobrym humorze. – Michał, jak tam w szkole? – zapytał. Syn tylko wzruszył ramionami. – Daj mu spokój, Andrzej – szepnęłam, widząc jak Michał zaciska usta. Wtedy jeszcze wierzyłam, że to tylko okres dojrzewania.
Z czasem zaczęły się kłótnie. Michał coraz częściej zamykał się w pokoju, Tomek znikał na całe dnie z kolegami, a Bartek przestał się przytulać na dobranoc. Tylko dziewczyny zostawały ze mną w kuchni, rozmawiały o wszystkim i niczym.
Kiedy Michał wyjechał na studia do Warszawy, płakałam całą noc. Andrzej powiedział tylko: „Niech chłopak się uczy życia”. Ale ja czułam, że coś tracę. Tomek poszedł do technikum samochodowego i szybko znalazł pracę w warsztacie. Bartek po maturze wyjechał do Anglii „na chwilę”, która trwa już dziesięć lat.
Z córkami kontakt mam codziennie. Kasia mieszka dwie wsie dalej i wpada co drugi dzień z wnuczką. Ola dzwoni wieczorami: „Mamo, jak się czujesz? Co ci kupić?”. Synowie… Czasem napiszą SMS-a na święta albo zadzwonią raz na kilka miesięcy.
Najbardziej boli mnie cisza Michała. Był moim pierwszym dzieckiem, moją dumą. Zawsze chciałam być dla niego wsparciem, ale on zamknął się przede mną na cztery spusty. Próbowałam dzwonić: „Michałku, jak tam praca? Jak dzieci?”. Odpowiada krótko: „Wszystko dobrze, mamo”. I tyle.
Tomek… Ostatnio widziałam go na pogrzebie Andrzeja dwa lata temu. Stał z boku, nie patrzył mi w oczy. Po mszy podszedł tylko na chwilę: „Trzymaj się, mamo”. Chciałam go przytulić, ale odsunął się szybko.
Bartek… Najmłodszy. Przysłał kartkę na Boże Narodzenie: „Wesołych Świąt, mama”. Bez podpisu „kocham cię”, bez zdjęcia wnuków.
Czasem pytam Kasię: – Co ja zrobiłam nie tak? Dlaczego synowie mnie unikają?
– Mamo, oni są inni niż my – odpowiada cicho. – Może nie umieją mówić o uczuciach?
Ale ja pamiętam ich śmiech z dzieciństwa, ich małe rączki ściskające moją dłoń.
Najgorsze są wieczory. Siedzę sama przy stole i słyszę echo dawnych rozmów. Przeglądam stare zdjęcia: Michał z pierwszym rowerem, Tomek z rozbitym kolanem, Bartek śpiący na moim ramieniu. Gdzie się podziali ci chłopcy?
Ostatnio miałam sen: wszyscy wracają do domu na niedzielny obiad. Śmieją się, rozmawiają głośno, Bartek opowiada o Anglii, Tomek żartuje z Kasią. Budzę się z płaczem.
Próbowałam pisać listy do synów:
„Michałku,
Nie wiem, czy pamiętasz smak mojej szarlotki albo zapach świeżego chleba z pieca… Bardzo za tobą tęsknię. Chciałabym cię zobaczyć choć na chwilę.”
Nie odpisał.
Czasem myślę: może za bardzo ich chroniłam? Może powinnam była pozwolić im upaść? Andrzej zawsze mówił: „Chłopak musi być twardy”. Ja chciałam być matką dla wszystkich tak samo…
Ostatnie święta spędziłam tylko z córkami i wnukami. Przy stole było gwarno i ciepło, ale czułam pustkę po lewej stronie – tam gdzie zawsze siedział Michał.
Po kolacji Kasia zapytała:
– Mamo… może zadzwonisz do Bartka?
– Nie chcę się narzucać – odpowiedziałam cicho.
– On też pewnie tęskni.
Ale czy naprawdę tęskni? Czy tylko ja nie umiem pogodzić się z ciszą?
Czasem słyszę we wsi plotki:
– Synowie jej nie odwiedzają…
– Pewnie coś się stało…
Nie tłumaczę się nikomu. To moja sprawa i mój ból.
Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na drogę prowadzącą do domu. Każdy samochód budzi nadzieję: może to któryś z nich? Może dziś wrócą?
Moje córki są moimi filarami. Bez nich już dawno bym się załamała. Ale serce matki tęskni za każdym dzieckiem tak samo mocno.
Czy można kochać za bardzo? Czy matczyna miłość może być ciężarem?
Może kiedyś któryś z moich synów przeczyta ten list myśli i zrozumie…
A wy? Czy też boicie się ciszy swoich dzieci? Czy można nauczyć się żyć bez odpowiedzi na najważniejsze pytania?