Cisza mojego syna: Matka wobec zamkniętych drzwi
— Michał, proszę cię, otwórz te drzwi! — mój głos drżał, a dłonie ściskały klamkę tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stałam na klatce schodowej w bloku na warszawskim Ursynowie, słysząc zza drzwi jedynie cichy szelest — może ruch, może tylko moje złudzenie. W powietrzu unosił się zapach gotowanej kawy i starego linoleum. Była sobota rano, a ja po raz kolejny próbowałam dostać się do świata mojego syna.
Jeszcze kilka lat temu Michał był moim oczkiem w głowie — zresztą, nadal jest, tylko on już tego nie chce. Odkąd jego ojciec odszedł do innej kobiety, zostaliśmy sami. Miał wtedy dwanaście lat. Przysięgłam sobie, że nigdy nie pozwolę mu poczuć się opuszczonym. Pracowałam na dwa etaty: rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura. Wszystko po to, by miał lepsze życie, by mógł studiować, by nie musiał się martwić o pieniądze.
Ale coś się zmieniło. Michał dorósł, wyprowadził się na studia do Poznania, a potem wrócił do Warszawy. Przez jakiś czas jeszcze dzwonił, czasem wpadał na obiad. Potem coraz rzadziej. Aż w końcu przestał odbierać telefony. Pisałam wiadomości — „Synku, jak się czujesz?”, „Może wpadniesz na rosół?” — ale odpowiedzi nie było.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poczułam ten lodowaty mur między nami. Były jego urodziny. Upiekłam sernik według przepisu mojej mamy i pojechałam do niego bez zapowiedzi. Stałam pod drzwiami z ciastem w rękach, a on otworzył tylko na chwilę.
— Mamo, nie mogę teraz rozmawiać — powiedział cicho, patrząc gdzieś ponad moją głową. — Mam gości.
Usłyszałam śmiechy zza drzwi. Chciałam wejść, poznać jego znajomych, być częścią jego życia. Ale on zamknął drzwi niemal natychmiast. Stałam tam jeszcze chwilę, zanim zrozumiałam, że nie jestem już mile widziana.
Od tamtej pory próbowałam wszystkiego: dzwoniłam do jego przyjaciół, pisałam do jego dziewczyny, Magdy. Ona raz odpisała: „Pani Aniu, Michał potrzebuje trochę przestrzeni.” Przestrzeni? Przecież całe życie byłam jego przestrzenią! To ja go tuliłam po nocach, kiedy miał koszmary. To ja rezygnowałam z nowych butów, żeby mógł pojechać na zieloną szkołę.
Czasami budzę się w nocy i myślę: co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt opiekuńcza? Czy za bardzo go kontrolowałam? Może powinnam była pozwolić mu na więcej swobody? Ale przecież chciałam tylko dobrze.
Ostatnio spotkałam sąsiadkę z parteru, panią Zofię. Zapytała o Michała.
— Dawno go nie widziałam — powiedziała z troską.
— Ja też nie — odpowiedziałam i poczułam łzy pod powiekami.
— Dzieci teraz takie są… — westchnęła pani Zofia. — Moja wnuczka też już nie dzwoni.
Ale to nie jest „takie samo”. To jest mój syn! Moje dziecko! Jak można tak po prostu przestać rozmawiać?
W pracy koleżanki patrzą na mnie ze współczuciem. Jedna z nich, Basia, powiedziała kiedyś:
— Anka, może on potrzebuje czasu? Może coś przeżywa?
Ale ile czasu można czekać? Każdy dzień bez wiadomości od niego to jak kolejny kamień do mojego serca.
Wczoraj znów pojechałam pod jego blok. Stałam pod oknem i widziałam światło w kuchni. W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam domofonem.
— Michał? To ja, mama.
Cisza. Potem krótki sygnał i odłożony domofon.
Wróciłam do domu i usiadłam przy stole. Przed sobą miałam stare zdjęcia: Michał na rowerze, Michał z pierwszą piątką w szkole, Michał na kolanach u mnie w kuchni. Każde zdjęcie to inna historia, inna radość. Gdzie się podziały te dni?
Wieczorem zadzwoniła Magda.
— Pani Aniu… Michał prosił, żebym przekazała, że potrzebuje czasu dla siebie. Ma dużo pracy i… trochę jest mu trudno rozmawiać o pewnych sprawach.
— Ale o jakich sprawach? — zapytałam rozpaczliwie.
— On… czuje się przytłoczony. Chce sam decydować o swoim życiu.
Przytłoczony? Przecież ja tylko chciałam wiedzieć, czy wszystko u niego w porządku! Czy to naprawdę tak wiele?
Po tej rozmowie długo siedziałam w ciemności. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy matczyna miłość może być ciężarem?
Dziś znów stoję pod jego drzwiami. Wiem, że jest w środku — słyszę muzykę i cichy śmiech Magdy. Nie dzwonię już domofonem. Po prostu stoję i czekam. Może kiedyś otworzy te drzwi. Może kiedyś znów będziemy mogli rozmawiać jak dawniej.
Cisza mojego syna boli bardziej niż jakiekolwiek słowa. Każdego dnia pytam siebie: czy można przetrwać, gdy własne dziecko odwraca się plecami? Czy matka kiedykolwiek przestaje kochać?
Może to właśnie jest najtrudniejsze — nauczyć się żyć z tą ciszą i niepewnością. Ale czy kiedyś jeszcze usłyszę jego głos skierowany do mnie z czułością? Czy każda matka musi przejść przez taki ból?