Cisza po burzy: Opowieść o strachu przed nowym początkiem
– Mamo, a czemu ty się z nikim nie spotykasz? – zapytał mój syn, kiedy wracaliśmy razem z zakupów. Spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał coś więcej niż tylko odpowiedź. Zatkało mnie. To pytanie było jak nieoczekiwany podmuch wiatru, który zrywa z głowy czapkę, zanim zdążysz ją złapać.
Mój syn miał dopiero trzynaście lat, ale już zaczynał rozumieć więcej, niż bym chciała. Przez chwilę szliśmy w milczeniu, a ja czułam, jak serce bije mi szybciej. W głowie miałam tysiąc odpowiedzi, ale żadna nie nadawała się do wypowiedzenia na głos.
– Po prostu… nie mam na to czasu – wymamrotałam w końcu, patrząc na szare chodniki naszego osiedla w Gdańsku. Ale on nie dał się zbyć.
– Ale przecież wieczorami siedzisz sama. Wiem, bo słyszę, jak płaczesz czasem w łazience – powiedział cicho. Zatrzymałam się. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie mogłam ich pokazać. Nie przed nim.
– To nie tak, Michałku – zaczęłam, ale głos mi zadrżał. – Po prostu… czasem dorosłym jest trudno.
Nie powiedziałam mu prawdy. Nie powiedziałam, że boję się znów czekać na wiadomość, która może nie przyjść. Że boję się znów komuś zaufać i znów zostać sama. Że po tym wszystkim, co przeszedł nasz dom, nie umiem już uwierzyć w szczęśliwe zakończenia.
Kiedy wróciliśmy do mieszkania, Michał poszedł do swojego pokoju bez słowa. Ja usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na telefon. Przypomniałam sobie te wszystkie wieczory sprzed lat, kiedy czekałam na wiadomość od Pawła – mojego byłego męża. Czekałam na sygnał, że wróci wcześniej z pracy, że może tym razem nie będzie awantury o spóźnioną kolację czy rozrzucone zabawki Michała.
Pamiętam ostatnią kłótnię. Była jesień, liście spadały z drzew jak moje złudzenia. Paweł wrócił późno i od progu zaczął krzyczeć:
– Ile razy mam ci mówić, żebyś ogarnęła ten bajzel?! Przecież ty nic nie robisz całymi dniami!
Wtedy już nie płakałam. Stałam tylko przy zlewie i myłam naczynia, jakby to mogło mnie ochronić przed jego słowami. Michał schował się wtedy pod stołem w salonie. Po tej nocy wiedziałam już, że muszę odejść.
Rozwód był jak zimny prysznic. Sąd, papiery, podział majątku – wszystko to przeszło przez moje życie jak walec. Mama mówiła:
– Aniu, dasz radę. Jesteś silna.
Ale ja nie czułam się silna. Czułam się pusta.
Przez pierwsze miesiące po rozwodzie żyłam jak automat. Praca w urzędzie miasta – wypełnianie wniosków, uśmiechy do petentów, kawa pita w pośpiechu w pokoju socjalnym. Potem zakupy, szybki obiad dla Michała i cisza wieczoru. Czasem dzwoniła Magda – moja przyjaciółka jeszcze z liceum:
– Anka, chodź do kina! Albo na kawę! Musisz wyjść do ludzi!
Ale ja zawsze miałam wymówkę. Zawsze coś było ważniejsze: pranie, lekcje Michała, zmęczenie.
Pewnego dnia Magda przyszła bez zapowiedzi.
– Nie wykręcisz się dziś – powiedziała stanowczo i wyciągnęła mnie na spacer nad Motławę.
Szłyśmy długo w milczeniu. W końcu zapytała:
– Boisz się?
Zatrzymałam się i spojrzałam jej w oczy.
– Tak – wyszeptałam. – Boję się wszystkiego. Boję się być sama i boję się być z kimś. Boję się znów zaufać i znów czekać na coś, co może nigdy nie przyjdzie.
Magda objęła mnie ramieniem.
– Ale przecież już byłaś sama i przeżyłaś. Może teraz czas spróbować czegoś nowego?
Wróciłam do domu z zamiarem zapisania się na portal randkowy. Przez godzinę patrzyłam na ekran laptopa i nie mogłam się zdecydować. W końcu założyłam profil: „Anna, 39 lat, szukam kogoś do rozmów i spacerów”.
Pierwsza wiadomość przyszła po dwóch dniach. „Cześć Aniu! Może kawa?” – napisał Tomek z Wrzeszcza. Przez godzinę czytałam tę wiadomość i nie wiedziałam, co odpisać. W końcu napisałam tylko: „Może kiedyś”.
Nie spotkaliśmy się nigdy.
Z czasem zaczęłam dostawać coraz więcej wiadomości – jedne miłe, inne dziwne albo nachalne. Każda z nich była jak przypomnienie o tym, jak bardzo boję się znów otworzyć serce.
Któregoś wieczoru Michał przyszedł do kuchni i usiadł naprzeciwko mnie.
– Mamo… ja bym chciał, żebyś była szczęśliwa – powiedział cicho.
Poczułam wtedy coś dziwnego – jakby ktoś uchylił okno w dusznym pokoju mojego życia.
Ale szczęście wydawało mi się czymś nierealnym – jak bajka dla dzieci.
W pracy coraz częściej rozmawiałam z Piotrem – kolegą z działu informatycznego. Był spokojny, zawsze uśmiechnięty. Czasem przynosił mi kawę albo pomagał z komputerem.
– Aniu, może pójdziemy kiedyś na lunch? – zapytał pewnego dnia.
Zgodziłam się bez przekonania.
Siedzieliśmy w małej knajpce przy ul. Długiej. Piotr opowiadał o swoim rozwodzie, o tym jak jego córka wyjechała do Anglii z matką i jak bardzo za nią tęskni.
– Myślisz czasem o tym, żeby zacząć od nowa? – zapytał nagle.
Zamilkłam na chwilę.
– Boję się – odpowiedziałam szczerze.
Piotr uśmiechnął się smutno.
– Ja też się boję. Ale może warto spróbować?
Po tym spotkaniu długo nie mogłam zasnąć. W głowie miałam słowa Piotra i spojrzenie Michała pełne nadziei.
Kilka dni później Paweł zadzwonił wieczorem:
– Anka, musimy pogadać o alimentach – rzucił oschle.
Znowu poczułam ten znajomy ucisk w żołądku. Znowu wróciły wspomnienia awantur i upokorzeń.
Po rozmowie długo siedziałam w ciemności kuchni i płakałam cicho, żeby Michał nie słyszał.
Następnego dnia rano Michał przyszedł do mnie i przytulił mnie mocno.
– Mamo… ja wiem, że ci ciężko. Ale ja cię kocham najbardziej na świecie – wyszeptał.
To był moment przełomowy. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę pozwolić strachowi rządzić moim życiem.
Zadzwoniłam do Piotra i zaprosiłam go na spacer po Oliwie.
Szliśmy długo wśród drzew parku oliwskiego. Rozmawialiśmy o wszystkim: o dzieciach, o samotności, o marzeniach sprzed lat.
Na koniec Piotr zapytał:
– Aniu… dasz sobie szansę?
Spojrzałam mu w oczy i po raz pierwszy od dawna poczułam coś na kształt nadziei.
Dziś wiem jedno: strach nigdy całkiem nie znika. Ale można nauczyć się żyć mimo niego.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze razy będę musiała nauczyć się ufać? Czy warto próbować mimo wszystko? A może szczęście jest właśnie tam, gdzie przestajemy go szukać?