Cisza Zosi: Aukcja, która zmieniła wszystko
— Nie możesz tam iść sama, Zosiu! — krzyknął tata, ale drzwi już zatrzasnęły się za mną. Jego głos odbił się echem w mojej głowie, lecz nie zatrzymał moich nóg. Szłam przez mglisty poranek Doliny Wierzb, czując jak serce bije mi w piersi szybciej niż zwykle. Każdy krok był jak bunt przeciwko tej ciszy, która od miesięcy wypełniała mój świat.
Nie mówiłam od dnia, gdy mama nie wróciła ze służby. Oficer Agnieszka Kowalska — tak mówili o niej w wiadomościach, a ja pamiętałam tylko jej ciepłe dłonie i zapach kawy o poranku. Tata próbował rozmawiać, babcia płakała po kątach, a ja zamknęłam się w sobie. Słowa straciły sens.
Targi w Dolinie Wierzb były dla mnie zawsze zbyt głośne, zbyt kolorowe, zbyt obce. Ale dziś odbywała się tam aukcja psów policyjnych — tych samych, z którymi mama pracowała. Słyszałam, jak tata rozmawiał przez telefon: „Może któryś z nich trafi do dobrej rodziny…”. Wtedy coś we mnie drgnęło. Musiałam tam być.
Przed wejściem na plac poczułam dłoń na ramieniu. — Zosiu? — To była pani Basia z sąsiedztwa. — Sama? Gdzie tata? — Spojrzałam na nią wielkimi oczami i tylko pokręciłam głową. Pani Basia westchnęła, ale puściła mnie dalej.
Na placu było tłoczno. Ludzie śmiali się, dzieci biegały z watą cukrową, a ja czułam się jak cień. Psy szczekały, merdały ogonami, niektóre patrzyły na mnie z zaciekawieniem. Przechodziłam obok klatek i nagle zatrzymałam się przy jednej z nich. W środku leżał duży owczarek niemiecki z siwymi plamami na pysku. Miał smutne oczy i bliznę na łapie.
— To jest Borys — powiedział ktoś za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam starszego policjanta w mundurze. — Pracował z twoją mamą. — Zamarłam. Policjant uklęknął przy mnie i spojrzał mi w oczy. — On też bardzo za nią tęskni.
Borys podszedł do krat i polizał moją dłoń przez pręty. Poczułam ciepło i coś ścisnęło mnie w gardle. Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w środku.
Aukcja zaczęła się chwilę później. Ludzie licytowali psy jeden po drugim: „Sto złotych! Dwieście!”. Kiedy przyszła kolej na Borysa, policjant spojrzał na mnie znacząco.
— Kto da sto złotych za Borysa? — zapytał prowadzący.
Zapanowała cisza. Borys nie był młody ani szybki jak inne psy. Nikt nie podniósł ręki.
— Może ktoś chce dać mu dom na stare lata? — zachęcał prowadzący.
Wtedy poczułam łzę spływającą po policzku. Podniosłam rękę wysoko do góry. Ludzie zaczęli szeptać: „To ta dziewczynka… córka Agnieszki…”.
Prowadzący spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Zosiu… masz pieniądze? — zapytał cicho policjant.
Wyciągnęłam z kieszeni zmiętą kopertę — wszystkie oszczędności z urodzin i imienin. Policjant uśmiechnął się smutno.
— Sto złotych po raz pierwszy… po raz drugi…
Nagle ktoś z tłumu krzyknął: — Dwieście! — To była pani Basia.
— Trzysta! — dodał sąsiad pan Marek.
Ludzie zaczęli licytować dla mnie. Każdy chciał dołożyć swoją cegiełkę. W końcu prowadzący zatrzymał aukcję.
— Myślę, że Borys już wybrał swoją rodzinę — powiedział cicho i otworzył klatkę.
Borys podszedł do mnie powoli, położył łeb na moich kolanach i westchnął ciężko. Wtedy wydarzyło się coś niezwykłego.
Poczułam, jak słowa wracają do mojego gardła. Spojrzałam na tatę, który właśnie wbiegł na plac cały zdyszany i przerażony.
— Tato… — wyszeptałam pierwszy raz od miesięcy.
Tata upadł na kolana obok mnie i objął mnie mocno razem z Borysem. Płakaliśmy wszyscy: ja, tata, nawet pani Basia ocierała łzy ukradkiem.
Od tego dnia Borys zamieszkał z nami. Każdego ranka siadał przy moim łóżku i patrzył na mnie tymi mądrymi oczami. Powoli zaczęłam mówić coraz więcej: najpierw do niego, potem do taty, potem do całego świata.
Czasem myślę o mamie i o tym, jak bardzo nam jej brakuje. Ale wiem też, że dzięki Borysowi odzyskałam głos i odwagę, by znów być sobą.
Czy można naprawdę pogodzić się ze stratą? Czy miłość i przyjaźń mogą uleczyć nawet najgłębsze rany? Może każdy z nas potrzebuje czasem takiego Borysa…