„Czy rodzicielstwo to tylko rachunek do zapłacenia?” – Historia o tym, jak pieniądze mogą zniszczyć rodzinę

– Naprawdę? – głos Kasi drżał, a jej oczy błyszczały gniewem. – Myślałam, że skoro jesteście moimi rodzicami, to dacie mi coś więcej niż tylko kopertę z tysiącem złotych.

Zamarłam. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, jeszcze pachnący ciastem drożdżowym, które piekłam na jej prośbę. Wciąż miałam w pamięci jej dziecięcy śmiech, gdy biegała po tym samym domu, a teraz patrzyła na mnie jak na obcą osobę.

– Kasiu… – zaczęłam ostrożnie, czując, jak serce ściska mi się w piersi. – Przecież zapłaciliśmy za całe wesele. Za salę, orkiestrę, fotografa… Nawet za twoją suknię.

– Ale to nie prezent! – przerwała mi gwałtownie. – To wasz obowiązek! Każdy rodzic chce, żeby jego dziecko miało piękne wesele. A prezent to coś ekstra. Wszyscy moi znajomi dostali od rodziców po 10 tysięcy albo samochód!

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Mój mąż, Andrzej, który stał przy oknie i udawał, że ogląda ogród, odwrócił się powoli.

– Kasiu – powiedział cicho – nie jesteśmy milionerami. Zrobiliśmy wszystko, żeby ten dzień był dla ciebie wyjątkowy. Może nie mamy tyle pieniędzy co rodzice twoich koleżanek…

– Ale mogliście się bardziej postarać! – krzyknęła. – Zawsze mówiliście, że rodzina jest najważniejsza. A teraz czuję się jak ktoś obcy.

Wyszła trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, słysząc jeszcze echo jej słów. Andrzej podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Nie przejmuj się – szepnął. – Przejdzie jej.

Ale nie przeszło. Minęły tygodnie, a Kasia nie odbierała telefonów. Jej nowy mąż, Tomek, przysyłał tylko krótkie wiadomości: „Kasia potrzebuje czasu”. Czułam się jak intruz we własnym życiu.

Wszystko zaczęło się już podczas przygotowań do wesela. Kasia chciała mieć wszystko „jak z bajki”. Sala w dworku pod Warszawą, orkiestra z polecenia celebrytów, suknia sprowadzana z Włoch. Andrzej i ja liczyliśmy każdą złotówkę, odkładaliśmy przez lata na ten dzień. Gdy przyszło do płacenia zaliczek, Tomek tylko wzruszał ramionami.

– Moja mama mówi, że to wy powinniście wszystko opłacić – powiedział raz przy kolacji.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– A wasza rodzina? – zapytałam cicho.

– Mama mówi, że nie stać ich na takie wydatki – odpowiedział bez cienia wstydu.

Pamiętam rozmowę z Andrzejem tego wieczoru.

– Może przesadzamy? Może powinniśmy powiedzieć „nie”? – spytałam go szeptem.

– To nasza jedyna córka – westchnął ciężko. – Chcę, żeby była szczęśliwa.

I tak płaciliśmy za wszystko: za tort piętrowy z żywymi kwiatami, za limuzynę do ślubu, za noclegi dla gości z daleka. Nawet za poprawiny.

W dniu ślubu patrzyłam na Kasię z dumą i wzruszeniem. Była piękna jak nigdy dotąd. Myślałam wtedy: „Warto było”. Nie spodziewałam się tego, co miało nadejść.

Po weselu wróciliśmy do pustego domu. Zmęczeni i szczęśliwi. Dopiero po kilku dniach Kasia zadzwoniła z pretensjami o prezent.

Przez kolejne tygodnie próbowałam tłumaczyć jej przez telefon:

– Kochanie, nie chodzi o pieniądze…

– Właśnie o to chodzi! – przerywała mi zawsze. – Gdybyście mnie kochali naprawdę, dalibyście mi tyle samo co inni rodzice!

Czułam się coraz gorzej. Zaczęłam unikać znajomych; bałam się pytań o Kasię i jej nowe życie. Andrzej zamknął się w sobie. Wieczorami siedzieliśmy razem w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach.

Pewnego dnia odwiedziła mnie moja siostra Basia.

– Co się dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie – powiedziała bez ogródek.

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem pokręciła głową.

– Dzieci teraz są inne – westchnęła. – Moja Ania też ostatnio narzekała, że nie kupiłam wnuczce markowych butów do szkoły…

– Ale przecież to nie o buty chodzi! – wybuchłam nagle. – Chciałam tylko… żeby Kasia była szczęśliwa.

Basia objęła mnie mocno.

– Zrobiłaś wszystko co mogłaś. Teraz musisz pozwolić jej dorosnąć.

Łatwo powiedzieć…

Kilka miesięcy później Kasia przyszła do nas po raz pierwszy od ślubu. Było już późno; siedzieliśmy z Andrzejem przy stole w kuchni.

– Muszę z wami porozmawiać – powiedziała cicho.

Patrzyliśmy na nią w milczeniu.

– Tomek stracił pracę – zaczęła niepewnie. – Mamy problemy finansowe…

Andrzej spojrzał na mnie pytająco.

– Chcecie pożyczyć pieniądze? – zapytał ostrożnie.

Kasia spuściła głowę.

– Wiem, że byłam niesprawiedliwa… Przepraszam was za wszystko… Ale teraz naprawdę potrzebujemy pomocy.

Poczułam mieszankę ulgi i żalu. Chciałam ją przytulić i jednocześnie krzyczeć: „Dlaczego dopiero teraz?”

Andrzej westchnął ciężko.

– Pomagaliśmy wam zawsze. Ale musisz zrozumieć jedno: miłość to nie są pieniądze ani prezenty. To troska i wsparcie każdego dnia.

Kasia rozpłakała się i rzuciła mi się w ramiona.

Przez następne tygodnie pomagaliśmy im jak mogliśmy: robiliśmy zakupy, płaciliśmy rachunki za prąd i gaz. Kasia zaczęła częściej dzwonić; czasem przychodziła sama na herbatę i rozmowę o wszystkim i o niczym.

Ale coś we mnie pękło tamtego dnia po weselu. Już nigdy nie patrzyłam na nią tak samo beztrosko jak kiedyś. Zawsze gdzieś w środku czułam lęk: czy znów usłyszę od niej słowa wyrzutu? Czy kiedyś doceni to wszystko?

Czasem patrzę na zdjęcia z jej dzieciństwa i pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy można kochać za bardzo? Czy miłość rodzica zawsze musi być wystawiana na próbę?

A wy? Jak byście postąpili na moim miejscu? Czy rodzicielstwo to tylko rachunek do zapłacenia?