„Dlaczego nie wracasz do domu, synu?” – Moja walka o rodzinę, którą tracę każdego dnia
– Michał, proszę cię, powiedz mi prawdę. Dlaczego nie możesz przyjechać na święta? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojego syna.
– Mamo, nie zaczynaj znowu… – westchnął cicho. – Wiesz, że Marta nie czuje się tu dobrze. Poza tym mamy swoje sprawy.
Zacisnęłam palce na słuchawce. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia: Michał biegający po ogrodzie, śmiech, zapach świeżo upieczonego chleba. Teraz wszystko to wydawało się tak odległe, jakby należało do innego życia.
– Synku, to tylko kilka godzin… Tylko obiad. Tylko my…
– Mamo, proszę cię. Nie mogę. Marta… – urwał. Usłyszałam w tle jej głos: „Powiedz jej, że nie przyjedziemy. Nie chcę znowu tych pytań i uwag.”
Serce mi się ścisnęło. Od miesięcy czułam, że coś się zmienia. Najpierw rzadziej dzwonił, potem wizyty stawały się coraz krótsze. Odkąd ożenił się z Martą, wszystko było inne. Ona zawsze była uprzejma, ale chłodna. Nigdy nie chciała rozmawiać o niczym poza pracą czy pogodą. Zawsze miała wymówki: „Jestem zmęczona”, „Musimy wracać wcześniej”, „Mamy plany”.
Pamiętam dzień ich ślubu. Stałam w kościele obok mojego męża, Andrzeja, i patrzyłam na Michała z dumą i łzami w oczach. Był moim jedynym dzieckiem, moim słońcem po burzy – po latach starań i poronień był cudem, który trzymałam w ramionach z drżącym sercem. Przysięgałam sobie wtedy, że zawsze będę dla niego wsparciem.
A teraz? Teraz czułam się jak intruz w jego życiu.
Andrzej próbował mnie pocieszać: – Daj im czas, Haniu. Młodzi mają swoje życie.
Ale ja widziałam więcej. Widziałam, jak Michał unika mojego wzroku, jak Marta patrzy na mnie z niechęcią, jakby każda moja uwaga była atakiem.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Stałam pod drzwiami z ciastem drożdżowym w rękach, które Michał zawsze uwielbiał jako dziecko.
Otworzyła Marta.
– Dzień dobry, Haniu – powiedziała chłodno.
– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi… Upiekłam ciasto dla Michała.
– Michał jest zajęty. Może innym razem.
Stałam tam chwilę, czując się jak nieproszony gość.
– Może chociaż zostawię ciasto?
– Dziękuję, ale nie jemy słodkiego – odpowiedziała i zamknęła drzwi.
Wracałam do domu ze łzami w oczach. Andrzej przytulił mnie mocno.
– Może to ja coś zrobiłam źle? – pytałam go raz za razem. – Może byłam zbyt opiekuńcza? Może za bardzo go kochałam?
Andrzej milczał. Wiedziałam, że też cierpi, ale nie umiał tego okazać.
Z czasem zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Każde pytanie o Michała bolało jak szpilka: „A co u Michała?”, „Kiedy przyjedziecie razem?”, „Czemu tak rzadko się widujecie?”
Czułam się coraz bardziej samotna. Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na puste podwórko. Czasem dzwoniłam do Michała bez powodu – byle tylko usłyszeć jego głos. Coraz częściej nie odbierał.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Haniu, widziałam twojego syna z Martą na spacerze w parku. Wyglądali na szczęśliwych.
Zazdrość i żal ścisnęły mi gardło. Dlaczego nie mogłam być częścią ich szczęścia?
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do Michała długi list:
„Synku,
Nie wiem, co się między nami stało. Wiem tylko, że bardzo mi Ciebie brakuje. Jeśli zrobiłam coś źle – przepraszam. Chciałabym jeszcze raz usiąść z Tobą przy stole, porozmawiać jak dawniej. Kocham Cię i zawsze będę czekać.”
Nie odpisał.
Minęły tygodnie. Andrzej zachorował – zawał serca. Michał przyjechał do szpitala sam, bez Marty.
– Synku… – zaczęłam nieśmiało.
– Mamo, nie chcę o tym rozmawiać – przerwał mi stanowczo.
– Ale dlaczego? Co się stało?
Spojrzał na mnie z bólem:
– Marta uważa, że za bardzo się wtrącasz. Że nie szanujesz naszych granic. Że ciągle chcesz być częścią naszego życia…
Zaniemówiłam. Czy naprawdę byłam taka? Czy moja miłość była ciężarem?
Po powrocie do domu długo płakałam. Andrzej próbował mnie pocieszać, ale wiedziałam, że coś się skończyło na zawsze.
Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcia Michała z dzieciństwa. Zastanawiam się: czy można kochać za bardzo? Czy matka powinna umieć odejść na bok i pozwolić dziecku żyć własnym życiem?
Może to ja jestem winna? Może powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Czy jeszcze kiedyś usiądziemy razem przy stole jak dawniej?
A Wy? Czy mieliście kiedyś poczucie, że wasza miłość do dziecka stała się dla niego ciężarem? Jak znaleźć równowagę między troską a wolnością?