Dlaczego zamiast kotletów są parówki? – Historia o rodzinnych konfliktach, tęsknocie i poszukiwaniu siebie po odejściu dzieci
– Dlaczego znowu są parówki, a nie kotlety? – głos Marka przeszył ciszę kuchni, w której od kilku miesięcy brzmiały już tylko nasze dwa oddechy. Stałam przy kuchence, mieszając sos do makaronu, i poczułam, jak narasta we mnie fala złości.
– Bo nie miałam siły robić kotletów – odpowiedziałam cicho, nie odwracając się. Wiedziałam, że to nie o jedzenie chodzi. Od kiedy Ania i Tomek wyprowadzili się z domu, wszystko się zmieniło. Kuchnia, kiedyś pełna śmiechu i kłótni o ostatni kawałek ciasta, teraz była tylko miejscem, gdzie gotowałam dla dwóch osób, które coraz mniej miały sobie do powiedzenia.
Marek westchnął ciężko i usiadł przy stole. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu odezwał się znowu:
– Pamiętasz, jak Ania zawsze wyjadała surówkę prosto z miski? Albo jak Tomek narzekał na zupę pomidorową?
– Pamiętam – odpowiedziałam, czując, jak ściska mnie w gardle. – Teraz nawet nie mam dla kogo gotować tej zupy.
Usiadłam naprzeciwko niego. Spojrzał na mnie uważnie, jakby pierwszy raz od dawna widział we mnie człowieka, a nie tylko żonę. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć mu wszystko: jak bardzo tęsknię za dziećmi, jak boję się tej pustki i jak bardzo boli mnie jego obojętność. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Zamiast tego zaczęłam mówić o rzeczach błahych: o nowym serialu w telewizji, o sąsiadce spod trójki, która znowu narzekała na hałasujące psy. Marek słuchał jednym uchem, a drugim pewnie już planował, co zrobi w garażu po obiedzie.
Wieczorem zadzwoniła Ania. Jej głos był radosny, opowiadała o nowej pracy i o tym, jak z Piotrem urządzają mieszkanie. Słuchałam jej z uśmiechem, ale w środku czułam ukłucie zazdrości – ona zaczyna nowe życie, a ja utknęłam w miejscu.
Po rozmowie długo leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Marek chrapał cicho obok. Przypomniałam sobie czasy, gdy dzieci były małe – ich pierwsze kroki, szkolne przedstawienia, wspólne wakacje nad morzem. Wtedy byliśmy rodziną. Teraz byliśmy tylko dwojgiem ludzi pod jednym dachem.
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś innego. Zamiast parówek usmażyłam kotlety schabowe – tak jak kiedyś, gdy cała rodzina siadała do stołu. Marek spojrzał na mnie zdziwiony.
– Święto jakieś? – zapytał z przekąsem.
– Po prostu miałam ochotę – odpowiedziałam i podałam mu talerz.
Jedliśmy w milczeniu. W pewnym momencie Marek odłożył widelec i spojrzał na mnie poważnie:
– Wiesz… Ja też tęsknię za nimi. Ale nie wiem, jak to wszystko poukładać na nowo.
Zaskoczył mnie tą szczerością. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Może powinniśmy spróbować czegoś nowego? – zaproponowałam niepewnie. – Wyjść gdzieś razem? Pojechać na wycieczkę?
Marek wzruszył ramionami.
– Może… Ale czy to coś zmieni?
Nie odpowiedziałam. Bałam się nadziei.
Wieczorem zadzwonił Tomek. Był zmęczony po pracy, ale znalazł chwilę, żeby zapytać, jak się czujemy. Rozmawialiśmy krótko, ale jego głos przypomniał mi, że nadal jesteśmy rodziną – nawet jeśli już nie mieszkamy razem.
Przez kolejne dni próbowałam wypełnić pustkę czymś nowym: zapisałam się na zajęcia jogi, zaczęłam czytać książki, na które nigdy nie miałam czasu. Marek coraz częściej wychodził do garażu albo spotykał się z kolegami na rybach. Każde z nas szukało swojego sposobu na samotność.
Pewnego wieczoru wrócił późno i usiadł obok mnie na kanapie.
– Może byśmy gdzieś pojechali? Nad jezioro? Tak jak kiedyś?
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Naprawdę chcesz?
– Chcę spróbować… Boję się tylko, że już za późno – powiedział cicho.
Wtedy dotarło do mnie, że oboje boimy się tego samego: że straciliśmy siebie gdzieś po drodze między wychowywaniem dzieci a codziennymi obowiązkami.
Zdecydowaliśmy się pojechać nad jezioro w weekend. Było chłodno i padał deszcz, ale siedzieliśmy razem pod parasolem i rozmawialiśmy – pierwszy raz od dawna naprawdę szczerze. O tym, co boli, czego nam brakuje i czego się boimy.
Wróciliśmy do domu zmęczeni, ale spokojniejsi. Wiedziałam już, że to nie koniec – że możemy jeszcze coś odbudować.
Czasem patrzę na puste pokoje dzieci i zastanawiam się: czy można nauczyć się być razem na nowo? Czy da się odnaleźć siebie po tylu latach życia dla innych?
A może Wy też macie takie doświadczenia? Jak poradziliście sobie z pustką po odejściu dzieci?