Dom bez ojca: Jak budowaliśmy życie bez rodzinnego wsparcia

– Wiesz, ile kosztuje sama wylewka pod fundament? – Michał rzucił plik papierów na stół, a ja poczułam, jak ściska mi się żołądek. – Magda, to jest szaleństwo. Bez pomocy twoich albo moich rodziców nie damy rady.

Siedziałam przy kuchennym stole w naszym wynajmowanym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie, patrząc przez okno na szare, kwietniowe niebo. W głowie wciąż brzmiały słowa mojej mamy z ostatniej niedzieli: „Może poproście rodziców Michała? Oni mają, mogą wam pomóc.”

Ale Michał tylko pokręcił głową. Jego ojciec, pan Zbigniew z Radomia, zawsze powtarzał: „Dzieci, sami musicie się nauczyć. My swoje już przeżyliśmy.” Jego mama, pani Halina, milczała, patrząc w podłogę, kiedy rozmawialiśmy o kredytach i cenach cegieł.

Moi rodzice nie mieli nawet dla siebie, a co dopiero dla nas. Tata pracował jako nauczyciel w podstawówce, mama w bibliotece. Nigdy nie brakowało nam chleba, ale do dostatku było daleko. Michałowi rodzice prowadzili hurtownię budowlaną, jeździli nową Skodą i co roku wypoczywali w Chorwacji. Ale gdy przyszło do nas – drzwi były zamknięte.

– Nie chcę być nikomu dłużny – powiedział Michał tamtego wieczoru, gdy siedzieliśmy na podłodze, otoczeni papierami i rachunkami. – Jeśli się uda, będziemy silniejsi. Jeśli nie… przynajmniej spróbowaliśmy.

Ale nie było łatwo. Każdego dnia patrzyłam na koleżanki z pracy, które wrzucały na Instagram zdjęcia z nowych mieszkań. „Tata dał nam na wkład własny!” – pisała pod zdjęciem z kluczami Kasia. Czułam w sobie mieszankę zazdrości i wstydu.

Pewnego dnia, po kolejnym odrzuconym wniosku kredytowym, wsiadłam w autobus i pojechałam do mamy Michała. Halina przyjęła mnie ciepłym rosołem.

– Halina, dlaczego Zbigniew nie chce nam pomóc? – zapytałam cicho.

Spojrzała na mnie smutno. – Magda, on uważa, że pieniądze mogą was zepsuć. Wszystko zdobył sam. Myśli, że wy też bardziej docenicie, jeśli sami zbudujecie.

– A jeśli się nie uda? Jeśli zachorujemy albo stracimy pracę?

Wzruszyła ramionami. – Wtedy będziecie wiedzieć, że daliście z siebie wszystko.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej przybita, ale i bardziej zdeterminowana niż wcześniej.

Zaczęliśmy odkładać każdą złotówkę. Koniec z kawą na mieście, koniec z weekendami w Kazimierzu. Michał brał nadgodziny na budowie, ja dorabiałam korepetycjami z polskiego. Każdego wieczoru liczyliśmy – cegła po cegle, metr po metrze.

Któregoś wieczoru, gdy układaliśmy plany na papierze, Michał spojrzał mi w oczy:

– Wiesz, że kocham cię bardziej niż kiedykolwiek? Jesteśmy razem przeciwko całemu światu.

Śmialiśmy się i płakaliśmy jednocześnie.

Ale kłopoty nie ustawały. Gdy w końcu uzbieraliśmy na działkę pod Piasecznem, okazało się, że właściciel ma długi i sprawa utknęła w sądzie. Straciliśmy połowę oszczędności na prawników i papierologię.

– Może to znak, żebyśmy odpuścili – powiedziałam pewnej nocy.

Michał objął mnie mocno:

– Nie poddamy się. Jeśli trzeba, zamieszkamy w przyczepie kempingowej, dopóki nie uzbieramy na ściany.

Moja mama płakała, gdy jej to opowiadałam:

– Dziecko, czy naprawdę nie ma łatwiejszej drogi?

Ale dla nas nie było łatwiejszej drogi.

Rok później staliśmy przed małym domkiem modułowym, który własnoręcznie postawiliśmy z pomocą przyjaciół i kilku życzliwych ludzi z sąsiedztwa. Nie był duży ani luksusowy jak domy rodziców Michała czy mieszkania moich koleżanek, ale był NASZ.

Na parapetówce byli wszyscy – moi rodzice z domowym sernikiem, rodzice Michała z prezentem (po raz pierwszy coś dali – stary kredens z piwnicy). Zbigniew tylko powiedział: – Szacunek dzieciaki. Teraz wiecie, ile warte jest własne miejsce.

Tamtego wieczoru siedzieliśmy na tarasie i patrzyliśmy na gwiazdy nad polami rzepaku.

– Magda – szepnął Michał – gdyby dali nam pieniądze od razu… czy to wszystko smakowałoby tak samo?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Czasem się zastanawiam – czy mogliśmy mieć łatwiej? Czy powinniśmy byli prosić o więcej pomocy czy być dumni, że wszystko zdobyliśmy sami? Jak myślicie – czy bardziej ceni się to, co wywalczysz samemu, czy to, co dostajesz od innych?