Dom dla potomków – historia o rodzinie, marzeniach i rozczarowaniach

– Nie rozumiesz, Paweł! Wszystko to robiłem dla was! – głos ojca odbijał się echem od ścian salonu, które jeszcze pachniały świeżą farbą. Stałem naprzeciw niego, czując jak w gardle rośnie mi gula. Mama siedziała w kącie, ściskając dłonie, a mój młodszy brat Michał patrzył na nas szeroko otwartymi oczami. Było już ciemno, za oknem szumiały drzewa, które ojciec sam sadził dwadzieścia lat temu.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ta rozmowa będzie początkiem końca naszego domu.

Ojciec, Krzysztof, był człowiekiem, który nie potrafił usiedzieć w miejscu. Zawsze coś budował, naprawiał, ulepszał. Gdy miałem dziesięć lat, przyprowadził nas na działkę na obrzeżach Warszawy i powiedział: „Tu będzie nasz dom. Zobaczycie!” Wtedy patrzyłem na niego z podziwem. Przez kolejne lata widziałem, jak własnymi rękami stawia ściany, ciągnie instalacje, montuje wannę w łazience. Każdy weekend spędzaliśmy na budowie – ja i Michał podawaliśmy mu narzędzia, a mama gotowała obiady na prowizorycznej kuchence.

Dom rósł powoli, ale z każdym rokiem nabierał kształtów. Ojciec był dumny. „Zbudowałem go dla was. Tu będziecie bezpieczni” – powtarzał. Wierzyłem mu. Nawet wtedy, gdy koledzy z miasta śmiali się ze mnie, że mieszkam „na końcu świata”, czułem się wyjątkowy. Miałem swój pokój, ogród i ojca, który potrafił wszystko naprawić.

Ale czas płynął. Ja dorastałem, Michał dorastał. Ojciec coraz częściej narzekał na bóle pleców i zmęczenie. Mama zaczęła mówić o tym, że dom jest za duży na dwie osoby. Ja wyjechałem na studia do centrum Warszawy i coraz rzadziej wracałem na weekendy. Michał znalazł pracę w Poznaniu i pojawiał się tylko od święta.

Pewnego dnia ojciec zadzwonił do mnie wieczorem.

– Paweł… musimy porozmawiać. Chciałbym, żebyś wrócił do domu. Ten dom jest dla was. Nie chcę go sprzedawać obcym.

Poczułem ukłucie w sercu. Przecież miałem swoje życie w mieście – pracę, dziewczynę, plany. Ale głos ojca był pełen nadziei i lęku jednocześnie.

– Tato… nie wiem, czy to dobry pomysł – odpowiedziałem niepewnie.

– Wszystko robiłem dla was! – powtórzył z żalem.

Kilka tygodni później spotkaliśmy się wszyscy w domu rodzinnym. Atmosfera była napięta. Ojciec próbował przekonać mnie i Michała, żebyśmy zamieszkali tu razem z rodzinami. „Dom jest duży, każdy może mieć swoje piętro!” – mówił z entuzjazmem.

Ale ja widziałem już pęknięcia w ścianach i wilgoć w piwnicy. Michał patrzył przez okno na ogród zarosły chwastami.

– Tato… my mamy swoje życie – powiedział cicho Michał.

Ojciec pobladł.

– Więc po co to wszystko? Po co się starałem? – zapytał z rozpaczą.

Nie umiałem odpowiedzieć.

Przez kolejne miesiące dom stawał się coraz bardziej pusty. Mama zaczęła chorować, ojciec zamknął się w sobie. Przestał dbać o ogród, nie naprawiał już drobnych usterek. Kiedy przyjeżdżałem raz na jakiś czas, widziałem jak bardzo się postarzał.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Paweł… tata miał zawał. Jest w szpitalu.

Wróciłem do domu natychmiast. Siedziałem przy jego łóżku i patrzyłem na człowieka, który kiedyś był dla mnie bohaterem. Teraz był słaby i bezbronny.

– Przepraszam cię, tato – wyszeptałem. – Może powinienem był wrócić…

Ojciec spojrzał na mnie smutno.

– Chciałem tylko, żebyście byli razem… żeby ten dom coś znaczył.

Po jego powrocie ze szpitala zaczęliśmy rozmawiać więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Opowiadał mi o swoich marzeniach z młodości, o tym jak wyobrażał sobie przyszłość naszej rodziny pod jednym dachem. Słuchałem go i czułem narastający żal – do siebie, do brata, do świata.

W końcu musieliśmy podjąć decyzję. Dom wymagał remontu, rodzice nie mieli już siły ani pieniędzy na dalsze utrzymanie tak dużego miejsca. Z Michałem długo rozmawialiśmy przez telefon.

– Może lepiej sprzedać dom? – zaproponował nieśmiało brat.

Wiedziałem, że to jedyne wyjście. Ale kiedy powiedzieliśmy o tym ojcu, zobaczyłem w jego oczach łzy.

– To nie jest już wasz dom? – zapytał cicho.

Nie umiałem odpowiedzieć inaczej niż milczeniem.

Sprzedaż domu była bolesna dla wszystkich. Ostatni raz przeszedłem się po pokojach pełnych wspomnień: pierwsza choinka w salonie, ślady wzrostu na framudze drzwi, zapach świeżo skoszonej trawy za oknem…

Teraz mieszkam w bloku na Mokotowie. Czasem budzę się w nocy i myślę o tamtym domu – o ojcu na drabinie, o mamie podlewającej kwiaty w ogrodzie, o bracie biegającym po trawie boso.

Czy naprawdę można zbudować dom dla potomków? Czy dom to tylko mury i dach? A może to coś więcej – coś, co tracimy wtedy, gdy przestajemy być razem?