„Dom zostawiam wnuczce” – cena rodzinnego dziedzictwa. Historia, która podzieliła naszą rodzinę

– Mamo, nie możesz tego zrobić! – głos Gosi drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Siedzieliśmy przy stole, na którym jeszcze przed chwilą parowały pierogi, a teraz wszystko wydawało się zimne i obce. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko tykanie starego zegara po dziadku.

Spojrzałam na mojego syna, Marka. Siedział naprzeciwko mnie, zaciśnięte usta, wzrok wbity w blat stołu. Od lat czułam, że oddalamy się od siebie. Odkąd zmarł mój mąż, Marek coraz rzadziej dzwonił, wpadał tylko od święta, zawsze w pośpiechu. Zawsze miał ważniejsze sprawy niż matka.

– Mamo, przecież to niesprawiedliwe – odezwał się w końcu Marek, głosem pełnym żalu i pretensji. – Ten dom to nasza rodzinna spuścizna. Powinien zostać w rodzinie…

– A czy ja nie jestem rodziną? – przerwała mu Gosia, moja wnuczka. Miała dopiero dwadzieścia dwa lata, ale w jej oczach widziałam dojrzałość i czułość, której tak bardzo mi brakowało u syna. To ona przychodziła do mnie co tydzień, robiła zakupy, pomagała w ogrodzie. To ona słuchała moich opowieści o dawnych czasach.

– Marek, dom zostawiam Gosi – powiedziałam stanowczo. – Ty masz swoje życie, swój dom i rodzinę. Gosia jest dla mnie jak córka.

Wiedziałam, że ta decyzja wywoła burzę. Ale nie spodziewałam się, że aż taką.

Marek wstał gwałtownie od stołu. – To przez nią! – wskazał na Gosię. – Wmówiłaś babci, żeby ci wszystko przepisała! Zawsze byłaś ulubienicą!

Gosia pobladła. – To nieprawda! Babcia sama podjęła decyzję…

– Przestańcie! – krzyknęłam. – Nie będę słuchać tych oskarżeń!

Wtedy do kuchni weszła Krysia, moja sąsiadka i przyjaciółka od lat. Przyniosła ciasto, ale widząc atmosferę, szybko się wycofała.

Zostałam sama z moimi myślami i wspomnieniami. Przypomniałam sobie czasy, gdy Marek był mały. Jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach, jak razem piekliśmy szarlotkę na święta. Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia zadzwonił telefon. To była Katalina – była żona Marka. Nie rozmawiałyśmy od lat.

– Pani Zofio… – zaczęła niepewnie. – Słyszałam o tej sprawie z domem…

Zamarłam. Skąd ona wie?

– Chciałam tylko powiedzieć… Wiem, że nie byłam idealną synową. Ale bardzo mi zależy na Gosi. Może mogłybyśmy… porozmawiać?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Katalina zostawiła Marka dla innego mężczyzny, kiedy Gosia miała zaledwie dziesięć lat. Marek nigdy jej tego nie wybaczył. Ja próbowałam być ponad to – dla wnuczki.

Spotkałyśmy się w kawiarni przy rynku. Katalina wyglądała na zmęczoną życiem.

– Pani Zofio… Ja wiem, że nie mam prawa prosić o nic po tym wszystkim… Ale Gosia bardzo cierpi przez ten konflikt. Może mogłaby pani porozmawiać z Markiem? On czuje się odrzucony.

Poczułam ukłucie winy. Czy rzeczywiście byłam sprawiedliwa? Czy może kierowała mną zraniona duma?

Wieczorem zadzwoniłam do Marka.

– Synu… Porozmawiajmy spokojnie.

– Nie mam o czym – burknął.

– Marek… Ja cię kocham. Ale musisz zrozumieć… Byłeś dla mnie ważny zawsze. Ale teraz jestem stara i samotna. Potrzebuję kogoś bliskiego obok siebie.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Zawsze miałaś swoje faworytki – powiedział w końcu cicho. – Najpierw Katalina, potem Gosia…

– To nieprawda! – krzyknęłam przez łzy. – Chciałam tylko być kochana!

Rozłączył się.

Przez kolejne dni dom był pusty jak nigdy dotąd. Gosia przychodziła codziennie, próbowała mnie pocieszać.

– Babciu… Tata kiedyś zrozumie – mówiła cicho.

Ale czy naprawdę zrozumie? Czy można naprawić coś, co pękało przez lata?

Któregoś wieczoru usiadłam przy starym biurku i zaczęłam pisać list do Marka:

„Synu,
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczysz. Może popełniłam błąd, wybierając Gosię zamiast ciebie. Ale ona była przy mnie wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Ty byłeś daleko… Może to moja wina? Może za mało cię kochałam? Chciałabym cofnąć czas i naprawić wszystko…”

Nie wysłałam tego listu.

Kilka tygodni później przyszło pismo od notariusza – sprawa spadkowa ruszyła oficjalnie. Marek nie pojawił się na spotkaniu.

W domu coraz częściej odwiedzała mnie Katalina. Pomagała w ogrodzie, przynosiła zakupy. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Czułam się mniej samotna.

Pewnego dnia Gosia przyszła zapłakana.

– Babciu… Tata powiedział mi, że już nigdy nie chce tu wrócić.

Objęłam ją mocno.

– Daj mu czas…

Ale w środku czułam pustkę.

Czy naprawdę warto było poświęcić relację z synem dla wdzięczności i bliskości wnuczki? Czy dom może być ważniejszy niż rodzina?

Czasem patrzę na stare fotografie i pytam siebie: czy można naprawić serce pęknięte przez własne wybory? Czy kiedyś jeszcze usiądziemy razem przy stole bez żalu i pretensji?