Dzieci Usiadły do Kolacji: Dzień, Którego Nikt Nie Pamięta — Moja Rodzina, Moja Wina?
— Mamo, czy dzisiaj znowu będzie rosół? — zapytała Zosia, stukając łyżką o blat stołu. Jej głos był zniecierpliwiony, a spojrzenie pełne wyrzutu. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, i czułam, jak narasta we mnie zmęczenie. Nie tylko fizyczne — to było coś głębszego, coś, co od miesięcy nie dawało mi spokoju.
— Tak, Zosiu. Rosół. — Odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie w głosie. — W lodówce nie ma nic innego.
— U nas zawsze nic nie ma — mruknął Kuba spod grzywki, nie odrywając wzroku od telefonu. — U Marcina mama robi pizzę domową. U nas tylko rosół albo schabowe.
Poczułam ukłucie w sercu. Pracowałam na dwa etaty, żeby utrzymać dom po tym, jak Andrzej odszedł do tej swojej nowej „miłości”. Dzieci nie wiedziały wszystkiego. Nie wiedziały o nocach spędzonych na płaczu w poduszkę, o rachunkach, które ledwo udawało mi się opłacić, o tym, jak bardzo chciałam być dla nich dobrą matką.
— Może byście pomogli czasem w domu zamiast tylko narzekać? — wyrwało mi się ostrzej, niż zamierzałam.
Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem. — Myślisz, że nie widzimy, jak się denerwujesz? Ciągle tylko krzyczysz albo płaczesz. Może to przez nas?
Zamarłam. Chciałam zaprzeczyć, przytulić ją i powiedzieć, że to nie ich wina. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wtedy Kuba rzucił telefon na stół i wyszedł z kuchni bez słowa.
W tamten wieczór wszystko się posypało. Kolacja przebiegła w ciszy. Zosia odsunęła talerz i pobiegła do swojego pokoju. Kuba trzaskał drzwiami. Ja zostałam sama przy stole, patrząc na zimniejący rosół i zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd.
Następnego dnia zadzwoniła wychowawczyni Kuby. — Pani Marto, Kuba nie pojawił się dziś w szkole. Czy wszystko w porządku?
Serce mi zamarło. Przeszukałam cały dom — jego pokój był pusty. Na biurku leżała kartka: „Nie szukaj mnie”.
Zadzwoniłam do Andrzeja. — Kuba zniknął! — krzyknęłam przez łzy.
— To twoja wina! — wrzasnął w słuchawkę. — Zawsze byłaś zbyt surowa! Zawsze musiało być po twojemu!
Zamarłam. Czy naprawdę byłam taka? Czy moje poświęcenie zamieniło się w kontrolę? Czy próbując być matką idealną, stałam się matką nie do zniesienia?
Policja szukała Kuby całą noc. Zosia tuliła się do mnie i płakała: — Mamo, przepraszam…
Nie spałam ani minuty. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy to przeze mnie?
Nad ranem zadzwonił dzwonek do drzwi. Kuba stał na progu, przemoczony i zmarznięty.
— Przepraszam… — wyszeptał i wtulił się we mnie tak mocno, jakby chciał zatrzymać czas.
Płakaliśmy razem długo. Potem usiedliśmy przy stole. Tym razem nie było rosołu — była cisza i łzy.
— Mamo… ja już nie mogę tak żyć — powiedział Kuba cicho. — Ty ciągle jesteś smutna albo zła. My też jesteśmy smutni.
Zosia skinęła głową i dodała: — Chcemy mieć mamę, która się uśmiecha.
Patrzyłam na nich i czułam, jak pęka we mnie coś starego i twardego. Zrozumiałam, że moje poświęcenie było jak mur między nami. Chciałam ich chronić przed wszystkim złym na świecie, a nie zauważyłam, że sama stałam się źródłem bólu.
Od tamtego dnia próbuję inaczej rozmawiać z dziećmi. Często płaczemy razem i śmiejemy się razem. Nie jestem już matką idealną — jestem matką prawdziwą.
Czasem pytam siebie: czy można naprawić to, co się zepsuło? Czy dzieci kiedyś mi wybaczą? A może najważniejsze jest to, żebyśmy wybaczyli sobie nawzajem?