Gorzka prawda o rodzinie: Jak szóste dziecko mojej kuzynki zmieniło wszystko

— Nie mogę w to uwierzyć, Ania! Szóste dziecko? — głos mojej mamy odbił się echem od ścian kuchni, w której od lat rozgrywały się wszystkie nasze rodzinne dramaty. Stałam przy oknie, patrząc na szarą ulicę, a w środku czułam, jakby ktoś ścisnął mi serce. Ania siedziała przy stole, z opuszczoną głową, dłubiąc widelcem w kawałku sernika. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywały tylko ciężkie westchnienia.

— Mamo, to nie twoja sprawa — wyszeptała Ania, ale jej głos był słaby, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi.

Nie mogłam się powstrzymać. — Aniu, przecież już ledwo dajecie sobie radę. Piotr ciągle pracuje po godzinach, dzieci chorują… Jak sobie wyobrażasz kolejne dziecko?

Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. — Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta rozmowa to dopiero początek lawiny zdarzeń, która miała roztrzaskać naszą rodzinę na kawałki.

Ania była moją kuzynką, ale wychowywałyśmy się razem jak siostry. Zawsze była tą spokojniejszą, cichą dziewczyną z długimi warkoczami i wiecznym uśmiechem. Po ślubie z Piotrem zamieszkali w małym mieszkaniu na obrzeżach Krakowa. Piotr był dobrym człowiekiem, ale życie go przygniotło — kredyt na mieszkanie, praca w magazynie, wieczne zmęczenie. Ich dzieci były cudowne, ale każde kolejne oznaczało coraz więcej wyrzeczeń.

Kiedy Ania powiedziała mi o szóstej ciąży, poczułam mieszankę współczucia i złości. W naszej rodzinie nigdy nie mówiło się o problemach wprost. Wszystko zamiatało się pod dywan: długi wuja Marka, depresja cioci Basi po śmierci męża, a teraz… szóste dziecko Ani.

Najbardziej zaskoczył mnie Piotr. Zawsze był opanowany, ale tym razem coś w nim pękło. Pamiętam ten wieczór, kiedy przyszłam do nich z ciastem.

— Po co przyszłaś? — zapytał bez ogródek, nawet nie patrząc mi w oczy.

— Chciałam zobaczyć Anię… i dzieci.

— Dzieci śpią. A Ania… — urwał i tylko machnął ręką.

W kuchni siedziała Ania, blada i zmęczona. — Piotr nie chce ze mną rozmawiać — wyszeptała. — Powiedział, że to moja decyzja i mam sobie radzić sama.

Poczułam gniew. — Przecież to wasze dziecko!

— On uważa, że już mamy dość. Że to koniec naszego małżeństwa.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — ojciec odszedł od nas, gdy miałam dziesięć lat. Mama nigdy nie mówiła o tym głośno, ale widziałam jej łzy nocami. Czy historia miała się powtórzyć?

W kolejnych tygodniach rodzina zaczęła się dzielić. Ciocia Basia mówiła: „Dzieci to błogosławieństwo”, ale jej córka Marta szeptała mi do ucha: „Ania jest nieodpowiedzialna”. Wujek Marek przestał przychodzić na niedzielne obiady. Nawet babcia Zosia milczała — a przecież zawsze miała coś do powiedzenia.

Najgorsze było to milczenie. Nikt nie chciał rozmawiać o tym wprost. Każdy udawał, że wszystko jest jak dawniej, ale czułam napięcie przy każdym spotkaniu.

Pewnego dnia Ania zadzwoniła do mnie zapłakana.

— Nie dam rady — szlochała do słuchawki. — Piotr wyprowadził się do matki. Dzieci pytają, gdzie jest tata. Ja nie mam siły nawet wstać z łóżka.

Pojechałam do niej natychmiast. W mieszkaniu panował chaos: zabawki porozrzucane po podłodze, sterty prania, dzieci płaczące za drzwiami pokoju. Ania siedziała na kanapie i patrzyła w pustkę.

— Musisz poprosić o pomoc — powiedziałam stanowczo.

— Kogo? Każdy tylko ocenia albo udaje, że nic się nie dzieje.

Przytuliłam ją mocno. — Jestem z tobą. Nie pozwolę ci zostać samej.

Zaczęłyśmy razem ogarniać mieszkanie. Dzieci powoli się uspokajały. Wieczorem usiadłyśmy przy herbacie.

— Boję się przyszłości — wyznała cicho Ania. — Boję się o dzieci… o siebie… o nas wszystkich.

— Może czas powiedzieć rodzinie prawdę? Przestać udawać?

Ania skinęła głową. Następnego dnia zaprosiłyśmy wszystkich na spotkanie rodzinne.

W salonie panowała napięta atmosfera. Piotr przyszedł ostatni, z miną jakby szedł na ścięcie.

Ania zaczęła mówić drżącym głosem:

— Wiem, że wielu z was mnie ocenia. Ale ja potrzebuję waszej pomocy. Nie dam rady sama wychować sześciorga dzieci. Piotr… — spojrzała na męża — …też potrzebuje wsparcia.

Zapadła cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć. W końcu babcia Zosia podeszła do Ani i przytuliła ją mocno.

— Jesteśmy rodziną — powiedziała cicho. — Musimy być razem, nawet jeśli jest ciężko.

To był pierwszy krok do pojednania. Nie wszystko od razu się ułożyło — Piotr długo nie potrafił wybaczyć Ani tej decyzji, a reszta rodziny musiała nauczyć się mówić o problemach otwarcie.

Dziś patrzę na Anię i jej dzieci z dumą i wzruszeniem. Przeszli przez piekło, ale są razem silniejsi niż kiedykolwiek.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic chowamy przed sobą nawzajem? Czy naprawdę umiemy być rodziną wtedy, gdy jest najtrudniej?