Gość we własnym domu: Jak zamieszkałam u córki i poczułam się obca
– Mamo, możesz nie przesuwać tych kubków? Tak mi jest wygodniej – głos Agnieszki, mojej córki, zabrzmiał ostro, choć próbowała ukryć zniecierpliwienie. Stałam przy zlewie, trzymając w dłoni porcelanowy kubek z różą, ten sam, z którego przez trzydzieści lat pił poranną kawę mój świętej pamięci mąż, Janek. Chciałam go ustawić na półce, żeby nie zginął gdzieś wśród nowoczesnych, kolorowych naczyń Agnieszki. Zamiast tego poczułam, jakby ktoś wytrącił mi go z ręki.
Odkąd Janek odszedł, wszystko straciło sens. Nasz dom na wsi stał się pusty i zimny. Agnieszka nalegała, żebym się do niej przeprowadziła – „Będziemy bliżej siebie, mamo. Nie możesz być sama.” Wierzyłam jej. Wierzyłam, że razem będzie łatwiej. Że będę mogła być babcią dla jej dzieci, pomagać w domu, czuć się potrzebna. Ale już pierwszego dnia poczułam się jak intruz.
Wszystko tu było inne. Zapachy – zamiast świeżego chleba i zupy ogórkowej, czuć było perfumy i płyn do płukania tkanin. Dźwięki – telewizor grał głośno bajki dla wnuków albo seriale, których nie rozumiałam. Nawet światło – zimne, białe żarówki zamiast ciepłego blasku lampy naftowej. Próbowałam się dostosować. Gotowałam obiady, sprzątałam po dzieciach, przynosiłam zakupy. Ale Agnieszka coraz częściej mówiła: „Mamo, nie trzeba”, „Mamo, ja to zrobię”, „Mamo, odpocznij”.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Agnieszki z jej mężem, Tomkiem:
– Twoja mama znowu przestawiła moje rzeczy w łazience.
– Daj spokój, Tomek. Ona się stara.
– Ale ja nie chcę się czuć jak gość we własnym domu.
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Gość we własnym domu… A ja? Kim ja tu jestem?
Najgorsze były poranki. Wstawałam wcześnie, jak przez całe życie. W kuchni cicho parzyłam herbatę, żeby nikogo nie obudzić. Czasem słyszałam szepty wnuków: „Babcia znowu siedzi sama”. Próbowałam rozmawiać z Agnieszką:
– Córeczko, może byśmy razem upiekły szarlotkę?
– Mamo, nie mam czasu. Muszę pracować.
Albo:
– Może zabiorę dzieci na spacer?
– Lepiej nie, są przeziębione.
Zaczęłam czuć się zbędna. Nawet moje rzeczy – kilka książek, zdjęcie Janka w ramce – leżały schowane w szafie. Nie chciałam przeszkadzać. Nie chciałam być ciężarem.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z dawnej wsi:
– Marysiu, jak ci tam u córki?
Zawahałam się.
– Dobrze… – skłamałam.
Ale głos mi się załamał.
Wieczorem Agnieszka przyszła do mojego pokoju.
– Mamo… Coś się stało?
Popatrzyłam na nią długo. Była zmęczona, miała podkrążone oczy.
– Nie chcę ci przeszkadzać – wyszeptałam.
Usiadła obok mnie na łóżku.
– Mamo… Przepraszam. Wiem, że nie jest ci łatwo. Ale ja też mam ciężko. Praca, dzieci…
Chciałam ją przytulić, jak kiedyś, gdy była mała i płakała po upadku z roweru. Ale teraz między nami była przepaść.
Następnego dnia postanowiłam wyjść na spacer. Przechodziłam obok placu zabaw i usiadłam na ławce. Obok mnie starsza pani rozmawiała z wnuczką.
– Babciu, a ty kiedyś mieszkałaś z mamą?
– Tak, ale to było dawno…
Poczułam łzy pod powiekami.
Wieczorem zadzwonił telefon.
– Mamo? – głos Agnieszki był cichy. – Zrobiłam ci herbatę. Chodź do kuchni.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole. Milczałyśmy długo.
– Pamiętasz, jak piekłyśmy razem pierogi na święta? – zapytała nagle Agnieszka.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Pamiętam…
Przez chwilę poczułam ciepło. Ale wiedziałam już, że to nie mój dom. Że jestem tylko gościem w ich życiu.
Czasem myślę: czy to ja się zmieniłam? Czy świat poszedł do przodu beze mnie? Czy można być samotnym wśród najbliższych? A może to po prostu znak czasów?
Czy ktoś jeszcze czuje się dziś tak samo? Czy naprawdę nie ma już miejsca dla takich jak ja?